Power metalowe poletko we Włoszech to już szeroki horyzont. Wraz z powstaniem i działalnością Rhapsody Of Fire narodziła się cała włoska scena power metalu. Progresywne i symfoniczne elementy pojawiły się w Labyrinth, Secret Sphere, czy Skylark. Obok Rhapsody Of Fire sagi można znaleźć w twórczości Domine, Ancient Bards i Kaledon. Fabio Lione. Tego nazwiska chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jednym z zespołów w jakich się udziela jest Vision Divine, łączący power metal z progresywnymi dźwiękami. „Destination Set to Nowhere” to ich siódmy longplay. Czy owa siódemka jest szczęśliwa dowiemy się tylko w jeden sposób: odpalimy płytę i oddamy się w objęcia muzyki Włochów. Po pierwszym przesłuchaniu skojarzenia: Rhapsody Of Fire spotyka Angrę, po drodze zahaczając o masę innych skojarzeń powiązanych ze stylem progressive power metal.
Najpierw zespół serwuje nam niespełna 2-minutowe intro i to w dodatku po włosku, co czyni wstęp jak najbardziej oryginalnym. Fortepianowe wprowadzenie brzmi tu swojsko, trafnie wybrane zostało na pierwszy rzut. Istne power metalowe cacko w postaci „The Dream Maker” rozpoczyna przygodę z „Destination Set to Nowhere”. Mamy 5 minut zabójczego symfonicznego metalu z charakterystycznym wokalem Lione. Kiedy go słucham, uwierzcie, ale mam ciarki na całym ciele. Nie od dzisiaj wiedzą moi znajomi, że Rhapsody Of Fire należy do czołówki moich power metalowych ulubieńców (obok takich nazw jak Freedom Call, Gamma Ray, Sabaton, Edguy, HammerFall). Samo wejście „The Dream Maker” budzi podziw – klawisze wypadają tu nader świetnie, a reszta muzyków z zapałem dorównuje klawiszowcowi, ale to Fabio odgrywa kluczową rolę jako wokalista. Jeśli chodzi o samą linię melodyczną to w pewnych fragmentach czuć powiew Black Majesty, co na pewno nie było celowe (gdzie Włochy, a gdzie Australia!). Grupa należycie przyłożyła się do zagrania naprawdę „cool” power metalu zahaczając o symfoniczne smaczki. Nie mogę wyjść z podziwu, że tak można grać, z taką ekspresją, zapałem, mocą, natchnieniem (znalazłoby się jeszcze parę określeń). Sam wokalista robi za dwóch, trzech, za wszystkich i swoim głosem otula coraz to większą rzeszę fanów-słuchaczy.
Numerem 3 jest „Beyond the Sun and Far Away”, który zaczyna się podobnie jak poprzednik, ale kiedy Fabio zaczyna śpiewać od razu robi się przystępnie i nieziemsko bosko. Wielką rolę w muzyce Włochów odgrywają klawisze, co doskonale słychać. Nie wyciszają wokalisty, wręcz przeciwnie – są tak wyeksponowane, że nawet gitary, bas i perkusja mają swoje miejsce. Ja się przy tym kawałku bardzo dobrze bawiłam, słuchałam z zaciekawieniem, w końcu Fabio Lione to nie byle kto. Kiedy śpiewa tytułowe słowa, czuję się tak, jakbym słuchała Chrisa Baya w szczytowej formie. Nie ma zresztą porównania w głosie tych dwóch wspaniałych wokalistów. Niemcy w imię Metalu biją się o pozycję w świecie tej muzyki, a Włosi na przekór starają się być „fair” w stosunku do metalu. Stąd może na chwilę obecną, ogrom włoskich kapel ochrzczonych na modłę Helloween, Blind Guardian i Gamma Ray.
„The Ark” to (znowu?) ten sam początek, ale wraz z pojawieniem się Lione na horyzoncie robi się interesująco, choć słychać pewne niedociągnięcia wokalne. Nie przeszkadza to w ogóle, ponieważ instrumenty tętnią, niczym puls, który z każdą sekundą jest szybszy. Akustyczny fragment pośrodku trafia w gust i łączy elementy gotyckich klimatów z potężną dawką symfonii i niedoścignionych gitarzystów. Nawet klawiszowiec sobie pofolgował i daje jednym słowem czadu. Poeksperymentowali i nagrali niebanalny utwór. Trochę też mamy podobieństw do innych grup, aczkolwiek Vision Divine zrobili te podobieństwa na swoją modłę i brzmią oryginalnie. W końcu mieć za frontmana Fabio Lione to prawdziwy skarb.
Kolejny na liście jest „Mermaids from Their Moons”, który z balladowego wstępu przeradza się w pompatyczny power metal, taki, jaki Vision Divine od początku albumu nam serwuje. Są mocniejsze i szybsze momenty, są chwile wytchnienia, no i jest w końcu ten obłędny wokal Fabio! Niestety, wokal to nie wszystko. Całość się ma nijak do stylu prezentowanego przez formację od pierwszych nut „Destination Set to Nowhere”. Trochę ta jasność bijąca z klawiszy wygasła i muzycy nie zdołali się podnieść do wyższych partii. Taka piosenka „na siłę”, trochę im nie wyszła, to fakt. Ale wokalista starał się uratować sytuację i uratował, bo głos ma naprawdę ekspresyjny i melodyjny. Słuchając „Mermaids from Their Moons” szukałam jakichś mocnych fragmentów, które są, ale w małej ilości, aczkolwiek więcej jest niedociągnięć i stylistycznych błędów. Na wszelkie sposoby próbowałam rozgryźć zagadkę tej niedyspozycji, lecz jej nie znalazłam. Widocznie muzycy mieli gorszy dzień. Cóż, bywa. Najważniejsze, że wypełnili tę lukę jakąś piosenką, w tym przypadku średnią. Ale dobre i to.
„The Lighthouse” to ukłon w stronę nieco mroczniejszych dźwięków, aczkolwiek Włosi postarali się o prawdziwą power metalową szybkość i już po 45 sekundach galopują na swych rumakach. Jest to typowy speedowy kawałek, a to w jaki sposób śpiewa Lione urzeka, i to bardzo. Power dominuje tutaj nad progresją, co w efekcie ma skutek pozytywny. Nie wiem co prezentował zespół na wcześniejszych krążkach, więc nie odniosę się do żadnego z nich. Mogę jedynie zgadywać. Jest to pierwsze wydawnictwo pod skrzydłami earMUSIC, więc o czymś to świadczy. Pomęczyli się w swojej biografii z wytwórniami (Atrheia, Scarlet, Frontiers), ale to w earMUSIC wzbili się na wyżyny i, miejmy nadzieję, że nie upadną zbyt nisko. W końcu to wytwórnia z renomą.
Kolej na „Message to Home” - balladę o przepięknej budowie, inspirujących klawiszach, niesamowitym głosie wokalisty, do tego bardzo progresywną. Jest to chyba najbardziej urocza piosenka na omawianym albumie, osobliwa, tajemniczo brzmiąca, kojąca bóle wszystkich rodzajów. Przed solówką mamy power metalową dynamikę, która idealnie się wpasowała w tę pełną uroku balladę. Słuchając jej czuję jakbym słuchała Riverside (w szczególności początek). Właściwie chyba duża w tym zasługa samych gitarzystów, którzy wydobyli ze swych instrumentów nieprawdopodobne riffy i które na dłużej zostają w uszach słuchacza. Poza tym to i tak nic się nie równa z balladami Edguy, więc na tym skończę opis tego songu.
„The House of the Angels” cechuje iście power metalowa szybkość z dużą domieszką progresywnych brzmień. Efekt? Niesamowity. Choć w tym przypadku mamy również powtórkę muzyczną, to i tak Fabio ratuje sytuację (ponownie zresztą). Szept w środku utworu kojarzy mi się z Nightwish („Dead Boy’s Poem”, gdzie również pojawiło się słowo mówione). Zestawiając te numery pod tym względem to Nightwish był wtedy klimatyczny, Vision Divine aż kipi od progresji. Fabio Lione w tej piosence wokal ma zbliżony do wokalu Lance Kinga (ex-Balance Of Power, ex-Pyramaze). Równie dobrze to on mógłby bez problemu ją zaśpiewać. Myślę, że Włoch wcale by się nie pogniewał, ani tym bardziej nie obraził. Ogólnie rzecz biorąc włoski band klimatem przypomina mi album „Legend of the Bone Carver” Pyramaze. Zwolnienia są bliższe skandynawskiemu power metalowi, ale ogólnie jest to włoski power metal, który jest wypadkową Rhapsody Of Fire ze sceną stricte zachodnioeuropejską. Klasyk!
Grzechem będzie pominięcie „The Sin is You” - poza początkiem żywcem wziętym z „Downfall” Children Of Bodom jest to urokliwa, bajeczna przygoda z progresywnym power metalem kojarzona z dokonaniami brazylijskiej Angry, obecnej kapeli pana Lione. Świetnie się można przy tym „przeboju” bawić. Dlaczego w cudzysłowie? Bo do prawdziwego przeboju ma jeszcze daleką drogę. Osobiście uważam, że świetny klimat sprawił wstęp, który wprowadza nas w świat grzechu. Jako całość utwór doskonale się broni, można sobie pomachać głową, na co ja chętnie przystaję. Jest to jeden z tych numerów na płycie, które wyznaczają nowe granice w metalu pokroju prog/power. Akustyka im się tu udała i to jest najmocniejszy punkt w tym songu. Nie wiem jak oni to zrobili, ale ja odleciałam. I tyle.
„Here We Die” kipi od hard rockowych riffów, chwytliwa melodia też wtrąca tu swoje trzy grosze. Mamy tutaj dowód na to, że we Włoszech też potrafią ostro łoić na wiosłach i do tego pięknie śpiewać, z niezrównaną ekspresją i czarem, urokiem, magią. Brzmi to trochę jak gorsze Rhapsody Of Fire, ale w tym składzie liczą się inne priorytety, nie oglądanie się wstecz i mówienie: „będziemy grać tak i tak”. Nie, to co prezentuje Vision Divine poprzez swoją muzykę zasługuje na uwielbienie. Możliwe, że mając w swoich szeregach takiego wokalistę jakim jest Fabio Lione grupa jest w stanie wzbić się na wyżyny i grać tak, jak na prawdziwych power metalowców przystało, czyli szybko i bez jakiegokolwiek oglądania się za siebie. Hasło „zmieciemy ich z powierzchni ziemi” powinno być dobrym przykładem. Sama radość na dźwięk tak zacnych dźwięków. Żyć, nie umierać.
Takim oto sposobem zbliżyliśmy się do końca i do utworu tytułowego, czyli „Destination Set to Nowhere”. Te akustyczne nieco ponad 4 minuty porywają, sprawiają, że robi się cieplej na serduchu, bicie serca automatycznie przyspiesza. Na uwagę zasługuje klawiszowiec i te jego popisy, gitarzyści równie dobrze grają, a o samym wokaliście niejedne superlatywy już napisałam, więc dodam tylko, że brzmi to świeżo i poniekąd ma coś wspólnego z „Aurora Consurgens” Angry. Wokalnie Fabio wypada podobnie jak Edu Falaschi. Nie ma co się dłużej rozwodzić nad tym kawałkiem. Zespół zakończył swój siódmy longplay w wielkim akustycznym i progresywnym stylu. Inne słowa są tu zbędne. Jeszcze chciałam zwrócić uwagę na solówki, które na całej płycie są po prostu znakomite.
Analizując powyższe moje „wypociny”, wychodzi na to, że włoski Vision Divine nagrał płytę dobrą, wyróżniającą się progresywną symfonią i power metalową szybkością z akustycznymi momentami, które sprawiają, że „Destination Set to Nowhere” jest przystępny. Jeśli chodzi o grę muzyków to wszyscy tworzą zgraną drużynę, a Fabio Lione jest tylko ich wybawieniem. Tacy instrumentaliści potrzebują takiego wspaniałego wokalisty z doświadczeniem na scenie. W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak czekać na nowe dzieło tego zespołu. Mam nadzieję, że równie dobre jak to, które miałam okazję przedstawić wszystkim.