Sigh for Sigh to niespełna półgodzinny mini-album solowego projektu Zeresh, za którym kryje się izraelska artystka Tamar Singer. Na krążku znalazły się cztery kompozycje. Całość brzmi nieco minimalistycznie. Nie zawahałbym się nawet napisać, że wręcz mrocznie. Wszędzie przejawiają się tutaj odcienie szarości, melancholii i smutku, oczywiście przełożone na uniwersalny język muzyki.
EPkę otwiera piosenka „O, Gather Me The Rose”. Dominujące tutaj instrumentarium to gitara akustyczna i chłodny, wręcz zimny wokal Singer z ponakładanymi na siebie pogłosami. Początkowo utwór nasuwał mi skojarzenia z neofolkową sceną wschodnią, lubującą się w takich muzycznych pejzażach. Jednakże po doczytaniu informacji na okładce okazało się, że jest to muzyczna interpretacja wiersza Williama Ernesta Henleya – angielskiego poety z drugiej połowy XIX wieku.
Drugi utwór, mój największy faworyt z Sigh for Sigh „Halls Grew Darker”, to z kolei dźwiękowa wizja poematu Aleksandra Błoka, jednego z największych poetów rosyjskich początku XX wieku. Czyli może jednak moje początkowe odczucia co do inspiracji wschodnimi regionami nie były tak do końca mylne? Muzycznie mamy tutaj znów chłodny, pełen pogłosów i przesterów wokal izraelskiej piosenkarki oraz trzon w postaci gitary i subtelnych, elektronicznych smaczków, szumów. Natomiast autorski „Holy” rozpoczyna się dźwiękami rozdzierającej powietrze przesterowanej gitary elektrycznej oraz nieco blackmetalowymi wokalizami. Ta trochę „metalizująca” ballada jest zdecydowanie najbardziej „odstającą” kompozycją albumu. Może być to dowodem tego, że z jednej strony Zeresh nie boi się czerpać inspiracji z różnych, czasem nieco odległych światów muzycznych, a z drugiej, że – może nieco bezkompromisowo – potrafi je przearanżować na swój stricte autorski sposób i dopasować do wizji większej całości.
Mini-album kończy kolejne sięgnięcie do twórczości Brytyjczyka Henleya – „Double Ballad of Life and Death”. Po zadziornym poprzedniku – „Holy” – w kodzie albumu powracamy do korzeni nieco minimalistycznego folku, chłodnego damskiego wokalu oraz gitar przyprawionych gdzieś w tle cichutką, drobną niczym ziarenka piasku elektroniką.
Nikt nie przepada za porównaniami, ale jeśli miałbym do czegoś porównać obecną EPkę – po której, nie ukrywam, liczę na więcej, albo kolejny trzy-czteroutworowy drobiazg, albo pełnowymiarowy album – to chwilę musiałbym się zastanowić… Na myśl przychodzą mi może ostatnie dokonania Burzum, może co bardziej ascetyczne kompozycje Godspeed You! Black Emperor, Sigur Rós, odrobina Sunset Wings. Po części przyjemnie „szorstka“ twórczość Zeresh/Tamar Singer skojarzyła mi również się z twórczością cenionego przeze mnie i niezwykle lubianego Sand Snowmana czy wreszcie z mocno niedocenianą Kanadyjką Elizabeth Anką Vajagic.
Album dostępny jest w formie cyfrowej na stronie aktualnie chyba największej muzycznej kopalni różnorodności, jaką jest serwis Bandcamp, a także w tradycyjnej formie w postaci fizycznej płytki zapakowanej w gustowny kartonik. Lecz mniejsza z tym, po którą formę „nośnika” sięgniecie: słuchacze lubiący okołofolkowe klimaty powinni być więcej niż zadowoleni.