W 1987 roku świat oszalał na punkcie „Tell It to My Heart” młodziutkiej artystki Taylor Dayne, która zyskała sławę dzięki tej piosence. Ukazała się ona rok później na debiutanckim albumie o takim samym tytule. Piosenkarka ma niezwykłą barwę głosu, potrafi z niego wydobyć wysokie, jak i niskie tonacje. Możliwe, że zyskałaby większy rozgłos, ale w latach 80-tych było wielu wykonawców jednego przeboju. Trochę nad tym ubolewam, ale nie ma co się użalać. Ważne, że te piosenki powstały, że je wylansowano i okupowały listy przebojów. Osobiście bardzo cenię ten okres w dziejach muzyki, powstały niezapomniane albumy, piosenki, teledyski, koncerty… Zachęcało to młodych ludzi do słuchania tego, co puszczano w radio, telewizji, czytano prasę muzyczną. Każdy nieco starszy słuchacz wie jak było z dostępem do muzyki na płytach, a młodsi powinni wiedzieć, że nie było Internetu. Był to czas kiedy powstała cała scena heavy metalu z wszelkimi odmianami, w Polsce był Jarocin, polski rock przeżywał swoją młodość, bo chyba młodzież zna Perfect, Lombard, Lady Pank? Może nie każdy wpadnie na ten pomysł, ale można podpytać rodziców o to, jak brzmiała wtedy muzyka, jakimi priorytetami się kierowali itp. Warto. To może tyle wstępu, przejdźmy do zawartości „Tell It to My Heart”.
Przebojowy singiel przyćmiewa pozostałe piosenki na płycie, co nie oznacza, że są gorsze. Instrumenty klawiszowe oddają ducha lat 80-tych, m.in. Alphaville i Kim Wilde. Sama Taylor śpiewa czystko, wysoko, z jej głosu emanuje dopracowanie, doszlifowanie wszystkich partii po to, by zrobić jak najlepsze wrażenie na słuchaczu. „In the Darkness” to nieśmiały krok Dayne, który odważyła się zrobić zaraz po swoim największym hicie. Jako drugi numer na płycie ma zdecydowanie banalne brzmienie oraz wysuwający się na pierwszy plan saksofon, choć piosenkarka stara się naprawić wszystkie niedogodności swoim głosem i robi to naprawdę znakomicie. Nasuwa się tu uderzające podobieństwo do stylu muzyki Belindy Carlisle z końca lat 80-tych. „Don’t Rush Me” jako singiel się zbytnio nie sprawdził. Nie było chwytu reklamowego jak w przypadku „Tell It to My Heart”. Owszem, był teledysk, ale według mnie skopiowany w niektórych ujęciach z „You Came” Kim Wilde. Następny w kolejności - „I’ll Always Love You” nie powinien pojawić się jako singiel. Taka ckliwa ballada o miłości, nie wyróżniająca się tak naprawdę niczym. Wokalistka stara się jak może, ale jej śpiew wypadł słabo w tym utworze. W wyższych rejestrach jest nieco lepiej, ale w tych niższych już gorzej. Z „Prove Your Love” jest ten sam problem co z „Don’t Rush Me”. Był teledysk, ale zabrakło przebicia się na listy przebojów. Tylko „Tell It to My Heart” osiągnął wysokie noty, trzy późniejsze single radziły sobie również nieźle, ale ja nie widzę w nich nic, co by mogło się wydawać „cool”. Były na listach, fakt, ale przebój nr 1 był tylko jeden. Zresztą „Prove Your Love” należy do tych bardziej udanych piosenek na debiucie artystki. Mimo młodego wieku potrafiła wtedy zahipnotyzować swymi zdolnościami wokalnymi. „Do You Want It Right Now” jest gdzieś pośrodku jeśli chodzi o ogólną ocenę. Muzycznie jest podobnie jak we wcześniejszych kawałkach, ale wokal jest nieco dojrzalszy, przynajmniej tak brzmi. Pojawiają się też uderzające podobieństwa do piosenek Jennifer Rush z jej dwóch pierwszych albumów. Balladą „Carry Your Heart” Taylor Dayne nie przysporzy sobie fanów, jest bardzo płytko, bez jakichś większych rewelacji. Ciężko przebrnąć przez te prawie 4 i pół minuty. Ale za to „Want Ads” wynagradza nam wszystko nieścisłości związanie z poprzednim numerem. Słychać tu echa wokalne Jennifer Rush i Whitney Houston, co jest atutem, ponieważ świadczy o bardzo dobrym operowaniu głosem. Wysokie rejestry są tak znakomite, że aż chce się słuchać jak śpiewa ta piosenkarka. „Where Does That Boy Hang Out” to typowa popowa piosenka, gdzie Taylor Dayne śpiewa czysto, w wysokich rejestrach płynnie, w niższych nieco się gubi. Ostatni utwór to „Upon the Journey’s End” - duet z Billy T. Scottem. Wokalnie oboje wypadają prawie znakomicie. Są małe potknięcia w głosach, nieco drażniące przeciągania, ale poza tym muzycznie jest tak, jak w najlepszych duetach w muzyce pop. Pod tym względem nie mam się do czego przyczepić. Jednakże zakończenie albumu jest na średnim poziomie. Gdyby to była inna piosenka z płyty to może byłoby inaczej. Ale nie będę płakać nad rozlanym mlekiem.
Taylor Dayne w 1988 roku zrobiła krok do przodu i jako przyszła gwiazda muzyki pop wydała longplay, mający wiele zapożyczeń od czołowych piosenkarek lat 80-tych: Jennifer Rush, Belindy Carlisle i Kim Wilde. Jako całość „Tell It to My Heart” słucha się przyjemnie. Owszem, są niedociągnięcia, ale to kropla w morzu. W moim odtwarzaczu krążek ten lądował wiele razy i za każdym razem zachwycałam się utworem tytułowym, jak i „Prove Your Love”, „Want Ads”, „Don’t Rush Me”. Nie było to złe wydawnictwo jak na tamte czasy. To był początek wielkiej kariery wokalistki. Singiel „Tell It to My Heart” doszedł do pierwszych miejsc list przebojów i ugruntował pozycję Dayne w świece muzyki pop.
Na zakończenie informacja do młodzieży, która zna „Tell It to My Heart” w wykonaniu Filatov & Karas. Pewnie większość młodych ludzi nie zna tego w oryginale, więc może warto zagłębić się w muzyczne horyzonty sprzed 30 lat i poszukać piosenek, które zostały przerobione na taneczną muzykę XXI wieku? Uwierzcie, znajdziecie ich wiele.