Gotyckie klimaty są bliskie memu sercu, a jeśli muzyka jest bardzo mroczna tym lepiej. Taki jest debiutancki album Sirenii – norweskiego zespołu założonego przez Mortena Velanda w 2001 roku po opuszczeniu szeregów Tristanii. „At Sixes and Sevens” przynosi nam dużą dawkę mrocznego, klimatycznego, pełnego ekspresji i symfonii, gotyckiego metalu. W tych prostych słowach tkwi cała magia muzyki Sirenii – to trzeba poczuć, doświadczyć tego mroku, tej mrocznej strony duszy. Po pierwszym wysłuchaniu tej płyty słuchacz włączy ją ponownie. I tak będzie kilka razy pod rząd, aż zda sobie sprawę z tego, że te dźwięki pochodzą z najmroczniejszych zakamarków duszy. Tak, ta muzyka ma w sobie coś pięknego, coś, co pozwala się nią delektować, rozkładać na czynniki pierwsze. Dla mnie to kwintesencja gotyckich brzmień. To właśnie ten zespół sprawił, że pokochałam tę muzykę.
Płytę otwiera „Meridian” - mega patetyczny wstęp tylko utwierdza w przekonaniu, że Morten Veland jest znakomitym tekściarzem i kompozytorem. Jest bardzo podniośle, dostojnie, z nutą mrocznej fantazji. Piosenka „Sister Nightfall” wywarła na mnie ogromne wrażenie kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy. Typowe dla heavy metalu partie gitar, mroczne klawisze, dialog wokalny, odrobina symfonii i hit murowany – taki jest ten utwór, który powala na kolana. W następnej kolejności mamy spokojniejszy „On the Wane”, równie piękny jak poprzedni, z lekkością wbijający w fotel. Można się przy nim równie dobrze rozmarzyć. „In a Manica” zaczyna się nieśmiało, po czym wchodzą gitary, perkusja i robi się gorąco. Strasznie podobają mi się te wokalne „przepychanki” - kto lepiej zaśpiewa: Fabienne Gondamin czy Jan Kenneth Barkved? Do tego dorzućmy wokalne popisy Velanda i tak oto się rodzi prawdziwa perełka, prawdziwy majstersztyk. Utwór tytułowy rodzi prawdziwe, pozytywne doznania, jest jak miód na uszy, sprawia, że człowiekowi od razu rozpalają się zmysły. A „Lethargica” to już istna petarda. Kristian Gundersen dzieli się pracą z Fabienne i wychodzi im to bardzo dobrze, potrafią współgrać i efektem tego są niesamowicie brzmiące wokale. Obok „Sister Nightfall” jest to najlepszy kawałek na płycie, ale innym również niczego nie brakuje. „Manic Aeon” to powtórka z wcześniejszych numerów. Spokój bije z instrumentów, do tego wokalistka buduje mroczną atmosferę, dzięki której piosenka zyskuje na sile. „A Shadow of Your Own Self” to przedostatni, równie udany, smaczek, który idealnie wpasował się w klimat całego krążka. Symfonia miesza się z gitarowym zadęciem, co jest bardzo efektowne, miłe dla ucha, pozytywne. Koniec płyty wieńczy „In Sumerian Haze” - bardzo klimatyczny, budujący atmosferę piękna i niepewności. Czy to naprawdę ostatnia piosenka? Tak, ostatnia. Dla mnie te 54 minuty są wypełnione uduchowionym gotyckim metalem, który uwielbiam (żeby nie powiedzieć kocham).
Moimi ostatnimi słowami będą: klasa sama w sobie! Wszędobylski chór gwarantuje świetną atmosferę podczas słuchania omawianego albumu. Wielkim atutem jest zdecydowanie użycie skrzypiec, które podkreślają piękno tej muzyki. Jak dla mnie: bomba! Polecam każdemu, kto lubi mrok i tajemniczość.