Far East Family Band jest swoistym fenomenem. Zarówno w Kraju Kwitnącej Wiśni jak i na naszym kontynencie jest to zespół wybitnie niedoceniany i zapomniany. Jeśli już komuś nazwa obiła się o uszy to zapewne tylko dlatego, iż swoją karierę w nim rozpoczynał przyszły guru new-age’owego mistycyzmu – Masanori Takahashi, znany muzycznemu światu bardziej jako Kitaro.
Początkiem jest zespół Far Out, założony w tokijskiej hippisowskiej komitywie przez Fumio Miyashitę i właśne Takashiego. Panowie występują ubrani na biało i improwizują z kilkoma innymi grajkami. Z czasem przemianowują się na Far East Family Band.
Osobiście odnajduję analogię drogi Takashiego z tą którą przebył Vangelis Papathanassíou; uznany jako artysta solowy o zacnym dorobku, nie do końca doceniany za pierwsze stawiane kroki. Tak samo bowiem jak ignorowaną wydaje się być twórczość Aphrodite’s Child, tak samo odrzucony wydaje się być dorobek Far East Family Band.
Za najwybitniejsze dzieło zaspołu uznaje się czwarty w dyskografii „Parallel World” wyprodukowany przez Klausa Schulze, jednak debiut FEFB jakoś trafia do mnie bardziej.
Kiedyś wyczytałem opinię, iż wczesne albumy kapeli Kitaro to coś dla miłośników klimatów wczesny Floyd/Tangerine Dream. Nic bardziej mylnego. Uważam, że Far East Family Band wyprawcował może nieco naiwne, lecz w miarę oryginalne – i przede wszystkim własne – brzmienie. Na pewno nie powalające i mało nowatorskie, jednak dość wyjątkowe. Jeśli już się na siłe doszukiwać pewnych naleciałości i zapożyczeń to „Four Winds”, ociera się chwilami o floydowe ballady ze ścieżki dźwiękowej do filmu „More”, jednak nie upieram się aby był to zarzut, bowiem utwór brzmi mile i sennie.
Osobiście uśmiech wywołuje u mnie jedynie maniera wokalna Fukushmimy jakoś nieodparcie kojarząca się (przynajmniej u mnie) z naszymi rodzimymi Skaldami, ale cóż najwidoczniej Japońcy tak mają. Zresztą pamiętam, jak Rick Wakeman przyznawał wielokrotnie, iż podczas japońskiej części trasy promującej „Journey To The Centre Of The Earth” nie był w stanie powstrzymać śmiechu słysząc partie wokalne swego dzieła odśpiewywane przez lokalny chór zniekształcone w groteskowy sposób przez specyficzny dalekowschodni akcent... Cóż, nie pozostaje nam, Europejczykom, nic innego jak się do tego przyzwyczaić. Zresztą w przypadku FEFB najważniejsza jest i tak muzyka tutaj zawarta. A ta jest nieoceniona.
Jednak wracając do rzekomych floydowo-mandarykowych naleciałości to owszem tu i ówdzie pojawia się sporo psychodeliczno-kosmicznych kliamtów takich jak chociażby te w „Undiscovered Northern Land” i „The God Of Water” jednak są jedynie swoistymi interludiami, a nie najważniejszymi fragmentami płyty jako całości.
Nie brakuje tutaj również piosenkowych - i w zamyśle niewyszukanych - form takich jak chociażby te w „Birds Flying To The Cave Down To The Earth”, czy podniosłym „Mystery Of Northern Space”, lecz – co by nie mówić - uraczają one jednak świetną melodyką z wyróżniającymi się przewodnimi motywami gitarowymi w obu kompozycjach.
To jednak te najdłuższe utwory takie jak senny i niezwykle klimatyczny, lecz z czasem nabierający bardziej drapieżnego charkteru (dzięki samurajskim porykwaniom) „Saying to The Land”, fajnie rozpędzony w środkowej części „The Cave, Down Earth” oraz „Transmigration” stanowią o prawdziwej sile wydawnictwa, gdyż w tych właśnie kompozycjach Far East zawarli wszystko co najlepsze: rozmach, momentami pompatyczność i przede wszysykim świetne muzyczne motywy.
„The Cave Down To The Earth” ekipy Kitaro być może nie ma w sobie tej muzycznej dojrzałości „Parallel World”, lecz naiwność i nieśmiałość debiutujących muzyków ma tutaj swój niezwykły urok. Jednakże nie da się przy tej płycie nudzić; jest miło, przyzwoicie, nierzadko z polotem. Kompozycje trudno uznać jak czerstwawe, a kilka z nich wybitnie się wyróżnia i pomysłowością i przemyślaną strukturą i umiejętnym wykorzystaniem ciekawych muzycznych motywów.
Trudno nie polubić.