Może to kogoś zaskoczy, ale Depeche Mode to moja pierwsza wielka, muzyczna miłość. Pierwsi idole z czasów, w których nie przerabiało się ton płyt w tygodniu i tym samym pamiętało każdy tytuł albumowego kawałka oraz śpiewało niemal wszystkie teksty. I choć Speak & Spell, A Broken Frame, Construction Time Again i Some Great Reward wielkiej muzyki dla rockowych wyjadaczy może i nie przynosiły, niemniej na tych noworomantycznych albumach w połowie lat 80-tych uczyłem się słuchać bardziej wyrafinowanego grania. A gdy ukazały się w czasach mojego liceum Black Celebration i Music For The Masses byłem im całkowicie oddany, co można było zauważyć po wytapetowanym zespołowymi plakatami pokoju, obowiązkowej fryzurze „na Gahana” i logo wymalowanym na skórzanej szkolnej teczce. Jednym słowem, byłem „Depeszem”, kto wie czy nie jednym z największych w mieście. Z czasem moje muzyczne serducho zaczęło coraz mocniej bić dla gitarowego grania. Mimo tego znakomite Violator, Songs of Faith and Devotion, czy wydane już po moich studiach Ultra zawsze będą mi się kojarzyć z pięknymi chwilami tuż przed wejściem w dorosłe, zawodowe życie…
Obnażeni. Prawdziwa historia Depeche Mode Jonathana Millera, której nowe i uzupełnione polskie wydanie ukazało się w tym roku (pierwsza brytyjska publikacja miała miejsce 14 lat temu), pozwoliło mi z jednej strony cofnąć się w czasie i przywołać pewien sentyment do niezwykłych muzycznych wspomnień, z drugiej jednak… przeżyć małe rozczarowanie. Dlaczego? Zacznijmy od początku.
Nie ulega wątpliwości, że Obnażeni to prawdziwa encyklopedia dla fanów zespołu. Opisana na ponad pięciuset stronach (i to naprawdę drobnym drukiem) historia kapeli robi wrażenie. Podobnie jak znajomość tematu przez autora, który dotarł do niezliczonej ilości cytatów, wywiadów, wypowiedzi muzyków i ludzi z nimi blisko związanych. Co najważniejsze, książka nie jest pisana z pozycji „klęcznej”. Autor nie unika tematów kontrowersyjnych i bolesnych. Przytaczając recenzje płyt, bądź fragmenty koncertowych relacji, zazwyczaj posiłkuje się tymi mocno krytycznymi, wręcz malowniczymi w swych złośliwościach. Przy okazji, powiedzmy sobie otwarcie, nie jest to wielka odwaga z jego strony. Wszak w czasie, gdy ukazywała się ta publikacja, Depeche Mode byli już mega gwiazdą grającą stadiony i takie wypisy średnio ją mogły ruszać (bardziej chyba sprawiać satysfakcję w stylu: patrzcie jakie ci „dziennikarscy wizjonerzy” pisali kiedyś o nas pierdoły), a książkę czyniły zdecydowanie atrakcyjniejszą.
No to skąd to lekkie rozczarowanie? Ano stąd, że szczególnie pierwsza część książki, o początkach grupy, mocno nuży. Bo zamiast bliżej sportretować osobowości, z którymi będziemy obcować na kolejnych stronach, zostajemy zalani ogromem czysto technicznych informacji dotyczących używanego przez zespół elektronicznego sprzętu. Wiem, że pod tym względem przez wielu uważani są za prekursorów, ale w ten sposób staje się ta książka pozycją dla technicznych maniaków. Poprzez to, trudno też napisać o tym dziele (jak to się często biografie reklamuje), że to pasjonująca lektura nawet dla tych, którzy zespołu nigdy nie słyszeli. Bo tak po prostu nie jest. Gdy dodamy do tych nużących technikaliów spore fragmenty odnoszące się do analizy ówczesnych strojów muzyków, wyglądu sceny czy wreszcie pozycji na listach przebojów poszczególnych piosenek, nie powinniśmy być zaskoczeni szczerością redagującego polską edycję Piotra Stelmacha i tłumaczącej ją Niny Kozłowskiej, ujawniających jak trudne i mozolne było to zadanie. Tym bardziej że Miller zbudował swoje dzieło na licznych cytatach, czasami niestety powielających już wypowiedzi wcześniejsze, przez co chwilami mamy wrażenie, że drepczemy w miejscu niepotrzebnie pastwiąc się nad daną kwestią.
Zdecydowanie ciekawiej robi się na szczęście później. Gdy zespół osiąga gwiazdorską pozycję i dopadają go związane z takowym życiem problemy. I to głównie wtedy możemy zrozumieć wymowność tytułu. W istocie opis pogrążającego się w heroinowym nałogu Gahana, samobójcza próba, atak serca i nieudane próby walki z uzależnieniem robią przytłaczające wrażenie. Podobnie zresztą jak rozrywkowy tryb życia zespołu w okresie tras koncertowych (głównie Devotional Tour), depresja Fletchera, czy wreszcie relacje między muzykami (niektóre wypowiedzi do tej chwili mnie fascynują – jak choćby ta Gahana o tym, że Fletcher nie ma żadnego wkładu w zespół, nie potrafi grać, a na scenie tylko macha łapkami - i wywołują pytanie: jak to jest, że oni jeszcze są w jednej kapeli?)
Jest też oczywiście miejsce dla wielu mniej lub bardziej znanych ciekawostek z obozu grupy. Możemy się na przykład dowiedzieć, jaka była geneza słynnego machania rękoma podczas Never Let Me Down Again (obowiązkowy punkt koncertów Depeche Mode), albo faktu, że Alan Wilder po opuszczeniu Depeche Mode mógł trafić do The Cure. A skoro przy tym ostatnim jesteśmy, rozbawiła mnie jego wypowiedź pokazująca różnicę między producentem a realizatorem dźwięku. Trafiająca w punkt. Naprawdę warto do niej dotrzeć.
Sporym plusem książki Millera jest prezentacja równolegle rozwijających się karier byłych muzyków Depeche Mode, Vince’a Clarke’a i Alana Wildera. Możemy zatem poczytać o sukcesach, czy potknięciach Yazoo, Erasure, czy Recoil. Autor nie pominął też solowych dokonań Martina Gore’a (Counterfeit), Andy’ego Fletchera, czy Dave’a Gahana.
Książka, dzięki uzupełnieniom polskich autorów, Bartka Koziczyńskiego i Pawła Brzykcego, została doprowadzona do wydanego w tym roku albumu Spirit. Ich rozdziały są bardziej treściwe i co najważniejsze, zawierają ciekawe wątki dotyczące wizyt muzyków i samej grupy w naszym kraju. Jest zresztą w tym uzupełnieniu rzecz znamienna. Kiedy to wspomniany Brzykcy bardzo konkretnie prezentuje zalety drugiego albumu Soulsavers z Davidem Gahanem (Angels & Ghosts), podkreślając piękne melodie, których – jak zauważa – w Depeche Mode ostatnio trochę brakuje. I taka jest prawda – szkoda, że dziś panom z Basildon trudno już napisać dobry, nośny numer.
Publikacja budzi z pewnością respekt dla autora, który pomieścił w niej mnóstwo faktów i drobiażdżków związanych z zespołem. Nie będę jednak czarował, że to pozycja dla każdego. Raczej dla prawdziwych, zagorzałych fanów znających temat. Jeśli ktoś z nich do niej jeszcze nie zajrzał, polecam. Tym bardziej, że kolejny polski koncert Depeche Mode już 21 lipca. Przyda się w ramach intelektualnej rozgrzewki :)