Przez prawie trzydzieści lat istnienia Wszechświata Zero fani nie doczekali się ani jednego pełnoprawnego albumu koncertowego[1]. Sytuacja zmieniła się w 2006 roku, kiedy to Pan Denis i spółka poszerzyli dyskografię o płytę koncertową zatytułowaną po prostu Live. Zawarty na niej materiał w przytłaczającej większości stanowiły kompozycje z okresu po reaktywacji w 1999 roku – z dawniejszego repertuaru znalazły się tam jedynie „Bonjour Chez Vous” oraz „Toujours plus à l'est”. Niby fajnie, w końcu jakieś oficjalne wydanie koncertowe, wszystko super, ale niestety fani starszego materiału musieli obejść się smakiem na następne trzy lata.
Tak się szczęśliwie złożyło, że padła decyzja o wydaniu kolejnej płyty (czy też raczej kompilacji nagrań na żywo) z koncertów zarejestrowanych w Niemczech i Belgii w latach 1984-1986. Łatwo się domyślić, że znalazł się tam już zupełnie inny materiał. Jak więc wygląda dobór utworów?
Cóż, dobrze i źle zarazem[2]. Dobrze dlatego, że mamy tu prawie całe Uzed (tylko „Célesta” zabrakło), dwa najlepsze kawałki z (nieistniejącego wówczas jeszcze) Heatwave oraz niepublikowaną dotąd kompozycję „Ligne Claire”. Źle[3] dlatego, że to wszystko – brak tu materiału z pierwszych trzech płyt zespołu. Chociaż możliwe, że i dla nich znajdzie się miejsce, jeśli wydana zostanie nowa koncertówko-składanka. Pożyjemy, zobaczymy.
Wracając jednak do tego, co mamy – nie ma tu się za bardzo do czego przyczepić, a wręcz przeciwnie, jest fantastycznie. Rzadko kiedy albumy koncertowe zyskują tak dużą sympatię z mojej strony – ten nie miał z tym żadnego problemu. Tak jak wspomniałem, materiał z okresu, który wybrano jest przedni. Wszystko zagrane jest fenomenalnie, z uczuciem i energią, czasem nawet bijąc studyjniaki na głowę. Najjaśniej błyszczą tutaj dwie suity – „Emmanations” oraz „The Funeral Plain”. Pierwsza zaskakuje przede wszystkim sprytnie przemyślanymi partiami gitary elektrycznej (tej na Uzed nie było), które są wspaniałym smaczkiem, druga nie traci swojego lodowato-industrialnego charakteru, a momentami jest on nawet jeszcze bardziej intensywny i agresywny. Pozytywnie zaskakuje także „Heatwave”, który – w przeciwieństwie do „The Funeral Plain” – jest mniej mechaniczniy niż na płycie studyjnej (co jest w tym przypadku zaletą). Więcej w nim życia, emocji i feelingu. Właśnie tę wersję lubię o wiele bardziej.
Pozostałe utwory także nie zawodzą, są zagrane bardzo intensywnie i ewidentnie czuć w nich tę „lajwową” energię. Warto wspomnieć jeszcze o „Ligne Claire” – dość jazzowym numerze, z cudnymi partiami saksofonu/klarnetu i mrocznym twistem pod koniec. Na miejscu UZów podczas tworzenia Heatwave zastąpiłbym tym utworem nudny „Chinavox” – długość prawie ta sama, a wyszłoby to albumowi na dobre. Aha, i mamy jeszcze „free-style’ową” wersję „Dziwnej Mikstury Doktora Schwartza”, której również słucha się bardzo przyjemnie – miły dodatek i aż szkoda, że nie doczekał się nagrania w studio.
Co tu więcej pisać? Jest to naprawdę świetna kompilacja nagrań na żywo. Wszystko zagrane jest z odpowiednią dawką mocy i posępności, utwory nie tracą (a czasami wręcz zyskują) w porównaniu do wersji studyjnych. Dla szanującego się fana Wszechświata Zero pozycja obowiązkowa. Dla nieszanującego się fana lub nie-fana – „po prostu” ponad godzina grania na najwyższym poziomie. Brać w ciemno, warto.
A ja tymczasem idę zamrozić swoje ciało i zapaść w stan hibernacji – obudźcie mnie, kiedy pojawi się Relaps 2, z nagraniami z 1313, Heresie i Ceux du Dehors.
[1] Za niepełnoprawny można uznać rozszerzoną wersję Crawling Wind z 2001 roku, zawierającą trzy nagrania studyjne oraz trzy na żywo, z czego jedna jest improwizacją.
[2] Źle dla ludzi, którzy daliby sobie wyciąć nerkę za usłyszenie „Jack the Ripper” lub „Dense” na żywo w jakości lepszej, niż nagranie telefonem. Dla pozostałych nie powinien być to negatyw.
[3] Jw.