Kiedyś wrył mi się w pamięć specyficzny, a zarazem dość popularny schemat zespołu progowego: perkusista + wybitny klawiszowiec (miłujący przede wszystkim pianino, organy i syntezatory) + śpiewający basista (okazjonalnie chwytający za gitarę elektryczną lub akustyczną). Tak to było choćby w przypadku ELP, Triumviratu czy właśnie Le Orme. Od czasu tegoż odkrycia bardzo lubiłem poznawać nowe tria tego rodzaju – pomimo ich niezwykle podobnego instrumentarium fascynowało mnie to, że zespoły te nie są swoimi powielającymi się kopiami – każdy swoją muzyką potrafi tworzyć coś zupełnie innego. To też przykuło moją uwagę, kiedy zacząłem bliżej poznawać zjawisko oficjalnie nazywane „włoskim rockiem progresywnym”. Na dobrą sprawę to właśnie od prezentowanego albumu zaczęła się moja przygoda z tym gatunkiem.
Uomo di pezza to definitywnie jeden z najciekawszych albumów w historii „spaghetti proga”, stworzony przez jeden z najważniejszych jego filarów. Jeśli chodzi o instrumentarium, to tak jak wspomniałem wyżej: szczególnych niespodzianek nie ma. No może gitara akustyczna pojawia się nieco częściej niż w przypadku pozostałych z wymienionych zespołów. Bas i perkusja współpracują ze sobą wręcz fantastycznie – stanowią solidną i zgraną sekcję rytmiczną będącą skutecznym silnikiem napędowym poszczególnych utworów. Co się tyczy klawiszy – jedną z cech (za którą ten zespół bardzo lubię) jest ta, że nie dominują one tak bardzo nad basem/gitarą, tak że ich wzajemne partie bardzo sprawnie łączą się i uzupełniają.
Na płycie tej znajdziemy sporo balladowego i lekkiego podłoża, opartego na gitarze akustycznej (Gioco di bimba, Figure di cartone) lub tajemniczych partiach klawiszowych (Breve immagine, Aspettando l’alba). Warto też wspomnieć, że język włoski fantastycznie wpasowuje się w klimat tych kompozycji, dodając im jeszcze więcej uroku, a sam Aldo ma bardzo charakterystyczną barwę głosu, świetnie zapadającą w pamięć. Fani bardziej ortodoksyjnego, skomplikowanego proga również znajdą tu coś dla siebie: nie brak tu podniosłego i typowo progresywnego grania (organowy wstęp do „Una dolcezza nuova” wciąż uważam za jeden ze swoich najbardziej ulubionych). Pędzące, pogmatwane, pełne syntezatorowych odjazdów partie znajdziemy między innymi w La porta chiusa czy Alienazione. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza ten drugi numer – świetny instrumental, mogący przywodzić na myśl nawet Tarkusa - choć w zupełnie innej formie.
Po przesłuchaniu tej płyty słuchacz nie powinien mieć żadnych wątpliwości, dlaczego Le Orme wlicza się do włoskiej „świętej trójcy” obok Banco del Mutuo Soccorso i Premiata Forneria Marconi (PFM). Uomo di pezza jest wspaniałym pomnikiem „spaghetti proga”, albumem, do którego lubi się co jakiś czas powrócić i dać się porwać raz jeszcze tym balladowo-space'owym kompozycjom. Jeśli jest zaś ktoś, kto z włoskim progiem nigdy do czynienia nie miał – śmiało mógłbym polecić tę właśnie płytę jako swojego rodzaju wprowadzenie. Jeśli się spodoba – odesłać do kolejnej, czyli Felona e Sorona (równie ciekawej). Jeśli nie – do debiutu PFM lub Darwina! Banco.
Sądzę, że ósemka będzie tu sprawiedliwą oceną – w końcu nie jest to ani jakaś przeciętna płyta, ani arcydzieło na skalę światową. To po prostu świetny, klasyczny album, który naprawdę warto poznać, jeśli jest się fanem rocka progresywnego.