Prog z (czerwoną) kapustą – Vierte Ausgabe.
Czas na niemieckich Stonesów. Nie z uwagi na muzykę – Stern-Combo Meissen zaczęli grać w roku 1964 i do dziś działają nieprzerwanie. Konkretnie za początek działania zespołu przyjmuje się 24 września 1964, kiedy to w saksońskiej Miśni zaczęli grać ze sobą Norbert Jaeger, Bernd Fiedler i Martin Schreier. Zespół Gwiazd z Miśni działał już dość długo, gdy wreszcie zdecydowano się wydać debiutancki album – podobnie jak nasz SBB, zarejestrowany na żywo. Płyta ukazała się po 13 latach funkcjonowania zespołu – a decydującym czynnikiem była spora popularność flagowej kompozycji zespołu, „Der Kampf um den Suedpol” i, chcąc ją zdyskontować, wytwórnia Amiga zaczęła wiercić panom dziurę w brzuchu, coby wreszcie coś wydali. Na dwóch koncertach zespołu 20 maja (Neunchritz) i 21 maja (Riesa) 1977 kręciły się taśmy, z nagranych występów panowie zestawili długograja, który jeszcze w tym samym roku trafił na rynek.
Rzut oka na skład – trzech klawiszowych, bez gitary, żywa sekcja rytmiczna, rok 1977 – no to już wiemy w jakich rejonach będziemy operować: „Stern-Combo Meissen” to bardzo interesujący przykład popularnego w drugiej połowie (prog-)rocka elektronicznego. Dużo tu ciekawie uzupełniających się partii analogowych syntezatorów, różnych efektów dźwiękowych typu imitacja szumu wiatru – fani takiego, jak się to obecnie modnie określa, ‚vintage’owego’ brzmienia będą mieli używanie. Sekcja rytmiczna (często z fajnie wyeksponowaną gitarą basową) z reguły trzyma po prostu pulsujący rytm, choć gdzie trzeba, panowie potrafią bardziej zamieszać. Ciekawie wypada też porównanie obu wokalistów – obdarzony dość wysokim głosem Fissler nieco przypomina Pawła Birulę z Exodusu, zaś Jaeger wypada trochę jak młody Roger Waters.
Bywa majestatycznie, jak w powoli się rozwijającym, opartym na niespiesznym rytmie „Der Kampf um den Suedpol”. Zdarzają się interesujące, nieszablonowe urozmaicenia (jak wielogłosowa partia wokalna a cappella w „Die Alte auf der Muellkippe”, czy ciekawie wprowadzane kolejne wątki melodyczne jak w „Muetter…”). Ogólnie pierwsza część ma więcej w sobie z elektronicznego rocka a la Mandarynki. Na drugiej stronie do głosu bardziej dochodzą elektryczne organy. Pojawia się też charakterystyczna, „cięta” rytmika sekcji i elektroniczne fanfary i dobarwienia – tak, w NRD też mieli swoje Emerson Lake & Palmer. I podobnie jak brytyjskie trio, przerabiali Mussorgskiego na rockowe brzmienia, dodając do tego część wokalną: konkretnie „Noc na Łysej Górze”. A w finałowej kompozycji jest miejsce chyba na wszystko: wielogłosowe, chóralne partie wokalne, syntezatorowe odloty, spokojną część środkową jakby z płyt Tangerine Dream z połowy lat 70. i podniosły, symfoniczny finał…
Jeśli miałbym się czegoś czepiać, to trochę mało dynamicznego i płaskiego brzmienia – ale niestety, tak brzmiało gros płyt z Europy Wschodniej w latach 70. A muzycznie? Bardzo fajna, solidna prog-rockowa płyta, której można chyba jedynie zarzucić to, że w roku 1977 była nieco spóźniona względem tego, co na rockowej scenie dominowało. Tak cztery, pięć lat wcześniej byłaby jak najbardziej na czasie.