Gavin to stary punk bez znaczącej części uzębienia (czyt. górnych jedynek i dwójek). Jest swoistym ewenementem rodzaju ludzkiego. Nie dba o opinie innych, żyjąc tylko we własnym świecie. Typem zachęcającym do zaprzjaźnienia to on nie jest. Bardziej przypomina on kogoś kogo na ulicy staracie się mijać o dobre kilka jak nie kilkanaście metrów (o ile szerokość chodnika na to wam pozwoli). Jeden z moich kolegów z pracy posunął się nawet do stwierdzenia, że lokum Gavina zapewne przypomina prototyp tego w któym swoje ofiary przetrzymywał Buffalo Bill z „Milczenia Owiec”. Cóż, o obdzieranie ludzi ze skóry Gavina bym nie posądzał, ale z zaproszenia na piwo pewnie bym skorzystał z niemałycm zawahaniem. Niemniej jest on mistrzem wykopywaniem winylowych i książkowych skarbów z edynburskich charity shop’ów. Jednym z tych ostatnich był zestaw opowiadań „Strange Ecstasies” zebranych w formie pojedynczego woluminu przez Michaela Parry’ego (a to, że ową rzecz – nota bene pierwsze wydanie z 1973 roku - nabył za funta tylko potwierdza niezwykłe zdolności Gavina w tym zakresie). Jako, że jestem dość otwarty na dziwne rzeczy to uległem jego namowom, aby rzeczoną knigę od niego pożyczyć i zacząć jej lekturę od zamykającego całość opowiadania „Pipe Dreams” o dynamite shit jak to ujął Gavin. Zwłaszcza, że akurat przemęczyłem „Pieśni Dalekiej Ziemi” Clarke’a w oryginale i - nie miając czym wypełnić przerw w pracy - dałem się skusić.
A co z tym powyższym bełkotem mają wspólnego Martwe Kwiatki? A mianowicie to, że jako że „Strange Ecstasies” to rzecz o halucynogenach i prochach to muzyczny podkład pod czytanie tego również musi być odpowiedni. Stąd dziś słów kilka o „Altered State Circus”, gdyż właśnie ta płyta towarzyszyła mi przy zaznajamianiu się z kolejnym opowiadaniam zawartymi w zestawie.
Ta zapomniana dziś kapela z Newcastle doczekała się trzech albumów. O ile jeszcze pierwszy z nich („Smell The Fragrance”) bym niespecjalnie spójną zbieraniną różnych nagrań z różnych lat (i różnych składów), a drugi („Moontan”) nieco kulejący, o tyle trzeci („Altered State Circus”) był prawdziwą perełką, space-rocka, psychodelii i transu.
Gitara poszła może nie tylko w odstawkę co została zepchnięta na dalszy plan. Motywem przewodnim większości kompozycji zostały transowo nakręcające swoje partie syntezatory. Na dobrą sprawę wiosło odciskuje swoje piętro mocniej jedynie na „Free The Weed” i ostrym riffowym – przez co nie do końca pasującym do całości – „Full Fist”. Pozostałe utwory prowadzone są dość sennie, rodem z narkotycznego snu; pulsujące, psychodeliczne klawisze w tle, delikatne frazy gitary (momentami prowadzone w nieco wczesno-floydowej manierze jak chociażby w „Slouch Factor 9”), spokojny rytm sekcji rytmicznej i specyficzny śpiew Manseeda, nieco monotonny na granicy niemal szeptu („The Elephants Eye Was Earie”), regularnego śpiewu („Warmth Within”), czy krzyku („Full Fist”). Zresztą dbałość o to, aby to klawisze nadawały główny ton całości słychać dobitnie nie tylko w monumentalnym i iście hipnotycznym „Vodaphone In Oz”, gdzie zapętlający się syntezatorowy transowy rytm nakłada się zwielokrotniając swoją siłę brzmienia, ale rówież chociażby w takim „Warmth Within (Chemical Binoculars)”, w którym to zaraz po ciekawej zmianie metrum gdzieś pośrodku utworu mamy niezwykle świetną klawiszową solówkę. Broń Boże, nie jest to bynajmniej zarzut, gdyż efekt jest co najmniej powalający. Pozostałym utworom towarzyszy podobne brzmienie i zamysł. Fajnie brzmi taki instrumentalny utwór tytułowy z delikatną solówką gitarową (będącą na dobrą sprawę odstępstwem od reguły), czy – kto wie czy nie najbardziej - sielski „Slouch Touch 9”. A jak już wspomniałem „Vodaphone In Oz” to transowa kobyła konkretnego kalibru; jest odlotowo, niezwykle wciągającą i niemal narkotycznie.
„Altered State Circus” jest niezwykle spójnym tworzywem, które fanom psychodelii i zioła na pewno przypadnie do gustu. Brzmienie specjalnie wyszukane nie jest, ale - za to na bazie pozornie prostych, ale niezwykle pomysłowych kompozycji - świetne zagrane i zredagowane.
Taka zapomniana perełka z nie tak odległej dekady warta wspomnienia.