Nie spodziewałem się, że będę pierwszym, który zrecenzuje płytę Kadavar na naszym portalu. Ba, nie spodziewałem się, że w ogóle kiedyś zrecenzuję płytę tej kapeli.
A Kadavar to niemieckie, zarośnięte i brodate power trio, grające starożytnego heavy rocka sprzed prawie pięciu dekad – czyli wiadomo – dużo hałasu. Jak dla mnie za dużo hałasu, za to za mało muzyki. Przynajmniej tak było na dwóch pierwszych płytach. O dziwo, na trzeciej jest już inaczej – hałasu dalej dużo, ale i muzyki też dużo.
Dla muzyków z Kadavar rock skończył się na „Sabbath Bloody Sabbath”, albo nawet jeszcze na „Vol.4”, bo o „Sabotage” nawet nie ma co mówić. Chociaż ich inspiracje to nie samo Black Sabbath – myślę, że można by się w tej muzyce doszukać Blue Cheer, Grand Funk, czy Budgie. Niespecjalnie lubię takie grupy, które z oślim uporem nie przyjmują do wiadomości, że mamy 2016 rok, a nie 1970, Specjalizują się w tym młode stażem i wiekiem zespoły, bo weterani zwykle są bardziej na czasie. Traktuję je jednak z pewną sympatią, głównie za szacunek dla tradycji (chociaż może czasami zbyt daleko posunięty) i że czasami potrafią nagrać coś sensownego. Właśnie „Berlin” jest przykładem, że najważniejszy jest efekt końcowy, a nie środki na ten cel użyte, czyli – nie ważne z czego, ważne, żeby sponiewierało – jak kiedyś mądrze zauważył Ferdynand Kiepski. Niemcy dalej grają jak na dwóch poprzednich płytach, tyle, że tym razem kompozycje są dużo lepsze. Zamiast nieco monotonnego hałasu, mamy hałas zaprzęgnięty do realizacji naprawdę fajnych pomysłów – są dobre riffy, dobre melodie, dobry wokalista, który przy okazji dobrze wymiata na gitarze.
Nie ma się co więcej na temat „Berlina” rozwodzić. Takie płyty specjalnie nie nadają się, żeby je opisywać w jakichś przydługich epistołach – tu trzeba dopasować się do klimatu płyty – zwięźle, krótko i na temat. Dla porządku – najbardziej podobają mi się: "Lord of the Sky", "The Old Man", "Circles in My Mind" i "Into the Night".
Siedem gwiazdek z dużym plusem.