Artrockowy oddział Polskiego Związku Kynologicznego zaprasza na kolejny odcinek cyklu o pudlach, czyli
Poważna muzyka w niepoważnym opakowaniu.
Tośka siedziała na podłodze i intensywnie drapała się łapą za uchem. Ale po wyrazie jej pyska mogłem stwierdzić, że akurat nie na tym skupiała swoją uwagę.
- Słuchaj, jak to jest – zapytała, nie przerywając drapania – jeśli mamy jakiś towar, to powinien być jak najbardziej efektownie opakowany, żeby samo to zachęcało do zakupu.
- Oczywiście.
- To dlaczego okładki płyt pudłowatych metali są takie, że raczej mogą odstraszyć potencjalnych klientów? – dalej się drapała, co zaczynało być irytujące
- No takie maja być. Okładki pudli to pewna konwencja. W ogóle okładki hard’n’heavy to pewna konwencja. Poza tym przestań się czochrać, bo mnie już to denerwuje.
- Cholera, chyba Atos mi pchłę sprzedał. Musiał złapać od tego swojego kolegi Pędzla, jak był u niego na wiosce w odwiedzinach.
- To może cię wykąpię?
- Zapomnij – burknęła Tośka i na wszelki wypadek przestała się drapać.
- Przecież lubisz wodę.
- Wodę tak, ale wanny nie. A wracając do tych okładek to konwencja konwencją, ale czasami one nawet w ramach konwencji się nie bronią.
- Co masz na myśli?
- Debiut Poison, debiut Cinderelli.
- Nie, debiut Kopciuchów jest spoko – tych czterech umalowanych i utrefionych ciziów na tle jakiegoś zakazanego zaułka wymalowanego na jakiejś szmacie – w tym coś jest, ma to swój urok…
- Chyba na psa urok – mruknęła Tośka
- Cicho, nie przerywaj. Ale co do Poison masz rację – koszmar. Do tego sama płyta też słabiutka.
- Ciekawe jakby tak poszukać płyty z jak najgorszą okładką i jak najlepszą muzyką… Moim zdaniem „Night Songs” łapie się w czołówce.
- Do „L.A Woman” Doorsów to im daleko. Ale jeśli chodzi o pudłowatych, to będę bronił tej okładki.
- Moja pani ma rację, twój gust ostatnio błyskawicznie się degeneruje. Ty, może cię wczesny Alzheimer bierze?
- Nie bierze. Pudli lubiłem od zawsze i się mi nic nie degeneruje.
- Oprócz wątroby…
- Tośka, a chcesz iść spać bez kolacji?
- No już dobra, tak sobie tylko zażartowałam – zamruczała pojednawczo. Perspektywa obcięcia obroku zawsze działała na nią grzeczniąco. – Poison, Cinderella, wiesz co wiele takich strasznych koszmarków nie pamiętam. A takich z naprawdę dobrą muzyką… To chyba tylko Cinderella.
- Nasze Fatum – „Mania szybkości” – podrzuciłem
- Daj spokój. Okładka faktycznie tragiczna, ale muzyka niewiele lepsza.
- Faktycznie, słabiutkie to było. Ale nie wiem, czy puli nie zgarnie debiut Britny Fox. Muzyka – konkretny rockowy wygrzew, a okładka, że mamusiu ratuj! Jest po prostu tragiczna! To, że goście wyglądają też tragicznie, to jeszcze pikuś. Te żaboty, koronki – nie takie rzeczy rock widział w wesołych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – to wszystko przejdzie. I nawet nie ma co zastanawiać na orientacją seksualną muzyków, bo nie szata wtedy zdobiła heteroseksualnego mężczyzna, tylko heteroseksualny mężczyzna szatę. Poza tym nie ma znaczenia, kim się śpi, tylko czy się dobrze rocka wymiata. Ale te podłużne, „pokrojone” zdjęcia, jakby z czołówki jakiegoś marnego serialu… razem daje to efekt niezapomniany. Jeżeli kiedyś napisałem, że pudel metal w swoim imidżu był poważnym wyzwaniem rzuconym dobremu gustowi, to ta okładka jest normalnym wypowiedzeniem wojny. Totalnej. Z użyciem broni masowego rażenia. Jednak, jeżeli ktoś się jej nie przestraszy, ma szansę posłuchać całkiem dobrej, rockowej płyty.
- Zżynali z Kopciuchów i nie mieli singla – Tośka nie podzielała mojego entuzjazmu.
- Trochę tak. … chrypiał jak Keiffer i też wymiatał na gitarze. Ale raczej to obie kapele się AC/DC inspirowały.
- Kopciuchy tak, jednak Britny Fox jechało z bardziej z Cinderelli niż z Piorunów. I singla nie mieli – upierał się mój pies
- Mieli, „Girlschool”.
- Czwarta dziesiątka listy, wielki szał – prychnęła Tośka – Cinderella w tym czasie „Gypsy Road” po Billboardzie goniła. To był numer – klasyka. „My gypsy road can’t take me home” – zawyła z uczuciem.
- Ale to było jeszcze niżej niż „Girlschool”. Początek szóstej – zauważyłem – Poza tym, co ty z tym singlem?
- Bo zawsze mówisz, że w przypadku takiej muzyki obowiązuje zasada: masz singla – sprzedasz. Płyta faktycznie całkiem fajna, ale takiego bardziej wiodącego numeru tu nie ma. Nic dziwnego, że wielkich sukcesów nie osiągnęli.
- To taka albumowa płyta, bez singli, ale w całości wchodzi bardzo dobrze – numer w numer jest fajnie, bez przestojów. Mnie się podoba, bo dobrze łoją.
- Mnie też. I żadnego słodzenia nie ma.
- Głośno mocno i z przytupem – uczciwy hard rock.
- Tak jest. I tego się będziemy trzymać. A cover Sladów też jest fajny.