Co powiecie na trochę świeżutkiej muzyki z… Singapuru? Tak, tak! Dziś zatem będzie nieco egzotycznie, bowiem nieczęsto w naszym recenzyjnym dziale odwiedzamy ten zakątek świata. A szkoda, bo przykład In Each Hand A Cutlass pokazuje, że powstają tam naprawdę zacne składy.
In Each Hand A Cutlass zadebiutował w 2011 roku bardzo udanym krążkiem A Universe Made Of Strings, zaś w ubiegłym roku przypomniał o sobie EP-ką Forgetting. Ich dźwięki okazały się na tyle interesujące, że do wydanej w kwietniu tego roku najnowszej produkcji, udało im się zaprosić znanego amerykańskiego producenta Brada Wooda (Smashing Pumpkins), który album wyprodukował, oraz słynną Emily Lazar, mającą na koncie współpracę między innymi z Foo Fighters, Davidem Bowie, Björk, Paulem McCartneyem, Garbage, czy Depeche Mode, która dokonała jego masteringu.
The Kraken, bo tak zatytułowane jest drugie pełnowymiarowe dzieło Azjatów, nawiązuje w tytule oczywiście do wywodzącego się z czasów starożytnych legendarnego stwora Krakena. Ten zresztą ozdobił ciekawą okładkę autorstwa Andy’ego Yanga. Muzycznie czterech panów i jedna pani (na klawiszach gra Amanda Ling) zupełnie nie czerpią z kultury Dalekiego Wschodu. Są bardzo europejscy, czy wręcz światowi inspirując się tym, co ciekawe we współczesnym, jak i bardziej klasycznym rocku. Efektem tego jest eklektyczna, kapitalna godzinna dawka, epickiego instrumentalnego grania odwołującego się do post-rocka (głównie), post-metalu, progresywnego rocka i ambientu z małymi wycieczkami do fusion i jazzu. Do tego bogato zaaranżowana (w kilku numerach wykorzystano skrzypce i wiolonczelę), przestrzenna i uszlachetniona bardzo dobrymi, niebanalnymi melodiami.
Całość rozpoczyna The Deep, w którym na odległość czuć ducha naszego rodzimego Riverside w klimacie, ale i w gitarowych formach. Potem już nie jest tak jednorodnie, bowiem następne Overture przynosi i ciężkie metalowe riffy, ale też i subtelną jazzową wstawkę zastąpioną za chwilę funkową "drobinką". Końcówka to już rozpędzona jazda w stylu Liquid Tension Experiment lub... naszego Animations z pamiętnego debiutu. Z kolei „singlowy” Satori 101 (w istocie, dzięki pogodnej figurze gitarowej, ma przebojowy potencjał) przywołuje irlandzkich klasyków post-rocka z God Is An Astronaut. Zresztą następujący zaraz po nim ambientowy drobiazg Combing Through The Waves jest jakby żywcem wyjęty z któregoś z albumów GIAA (sami muzycy zdradzają też sympatię do takich post-rockowych składów, jak Russian Circles, This Will Destroy You, czy Caspian). Kolejny, dziewięciominutowy Seagull 1751 przynosi mnóstwo rozmarzonej przestrzennej nostalgii podkreślonej ciepłą gitarą i smyczkowymi tłami. Opus magnum płyty jest jednak 20 – minutowy tytułowy kolos składający się z czterech części: doskonałego i wzniosłego Manifest, progmetalowego Melee, dającego wytchnienie jazzowego An Intermission i cudnie post-rockowego Monument. W tej swoistej suicie jest miejsce na wszystko to, co u nich najlepsze, poczynając od natchnionej melancholii, przez rozbuchany patos, a na soczystym zgiełku gitar kończąc. Po nim warto jeszcze zauważyć… „dubstepowy” drobiażdżek All Or Nothing i po prostu piękny Ouroboros ozdobiony magiczną partią wiolonczeli Hsiao Shan Loh. Polecam!