Kiedy przyszła paczka z tą płytą - jakież moje zdziwienie było, widząc znajome nazwisko na kopercie. Okazało się, że spędzając wakacje na Kaszubach miałem okazję poznać człowieka, z którym mieliśmy wiele wspólnych muzycznych tematów. Po powrocie do domu, zabrał się do pracy i wraz z grupą przyjaciół postanowił pokazać elementy swojej twórczości.
Zaszyli się pod nazwą jednego z bohaterów staroangielskich legend arturiańskich i przystąpili do pracy czego efektem są 3 kawałki, zgrabnie opakowane i wydane ze smakiem w rozkładanej tekturowej kopercie.
Ten mini-albumik dzieli się na dwie części. Jedna - to trzy krótkie etiudy, utrzymane w gentle-giantowskim klimacie z wyraźną dominacją gitar, umiarkowanym udziałem klawiszy i elektronicznej perkusji. Przez tych 13 minut trwania przewijają się kilka razy wspólne motywy. Nie jest jednak to papka monotematyczna, instrumentarium się zmienia, podobnie rytm. Całość jest w pełni instrumentalna, momentami prosi się o wokal, momentami zaskakuje ciekawymi rozwiązaniami muzycznymi, ale niestety zdarzają się momenty zawahania, których w sumie lepiej jakby nie było. Na szczęście nieliczne. Mocno można to porównać do początkujących francuskich i brytyjskich zespołów neoprogresywnych z początków lat 90-tych. To, co pierwsze przychodzi na myśl, to żywa sekcja rytmiczna. Po pewnych modyfikacjach materiał miałby szasnę sądzę na szersze rozpropagowanie.
Drugą częścią są multimedia, a w nich barwna kolekcja obrazów Adama Placowskiego w technice malarstwa emocjonalnego. Każdemu z obrazów przyporządkowany jest loop zawartych na krążku kompozycji. Ta elektroniczna galeria to w pewnym sensie uzupełnienie zawartości muzycznej zamiast liryki (albo odwrotnie - zależy jak kto na to patrzy). Mam nadzieję, że to nie będzie ostatnie słowo zespołu. Krążek wydany własnym sumptem nabyć można kontaktując się z muzykami pod adresem: kyledyrwyllt@op.pl