Mam słabość do Chrisa Postla, byłego basisty RPWL. Bo to przesympatyczny muzyk, wiecznie uśmiechnięty na scenie podczas koncertów wspomnianej formacji, które dane było mi zobaczyć. Do tego w 2009 roku nagrał naprawdę piękny solowy debiut pod szyldem Parzivals Eye zatytułowany Fragments.
Niestety, następca wspomnianej płyty, album Defragments, mocno rozczarowuje. Niby jakieś wielkie zmiany nie zaszły w jego spojrzeniu na muzykę. W dalszym ciągu słychać gdzieś echa Floydów, RPWL, Beatlesów i progresywnego rocka lat siedemdziesiątych. Jednak ten zdecydowanie zbyt długi album (70 minut łącznie z ukrytą na końcu kompozycją), denerwuje mało przekonującymi kompozycjami i często prostymi piosenkami o banalnej wręcz melodyce. Takie są Out On The Street, Lift Me Up, czy Journeys, które chwilami są… “kanciaste” do bólu, a jedynymi punktami przykuwającymi w nich uwagę są krótkie gitarowe sola.
Taką piosenkową formę znajdziemy też na początku i na końcu prawie 10 – minutowego Walls In My Mind. Jednak w środku tej kompozycji dostajemy jeden z najwspanialszych fragmentów albumu - niesamowite, psychodeliczne popisy instrumentów klawiszowych na tle melotronu, dzięki którym rzecz nabiera rozmachu, progresywności i wyjątkowego klimatu. Po nich ohydnie wręcz wygląda powrót do tematu z początku utworu. Warty zauważenia jest też kończący całość Hiding Out, w którym nie tylko przez moment pachnie Wish You Were Here (za sprawą akustycznej gitary), ale przede wszystkim dostajemy niespełna dwie minuty (między 6, a 8) kapitalnego, progresywnego grania zdominowanego majestatycznym gitarowym popisem, pełnym wzniosłości i żaru. Tak sobie pomyślałem, że fragment ów mógłby się spokojnie znaleźć na jednym z ostatnich albumów solowych Stevena Wilsona, czy Steve’a Hacketta.
To wszystko jednak drobiażdżki, które giną w zalewie miałkości. Przykre też jest to, że do wyróżniających się kompozycji należą dwa… covery, pokazujące tak naprawdę, na czym polega siła dobrej piosenki. Yesowski Long Distance i należący do Supertramp Two of Us, nie odbiegają znacznie od oryginalnych koncepcji, mają jednak swój klimat i nastrój, dzięki pięknej interpretacji wokalnej Christiny Booth z Magenty (ubogo pod tym względem przy niej wygląda twórca tej płyty), po raz kolejny zresztą goszczącej na płycie Postla. W miarę broni się też rozpoczynający płytę Reach The Sky, choć może nie finezyjnością i aranżacyjnym bogactwem zawartym w tym ponad 12 – minutowym utworze, a… zapamiętywalną melodyką refrenu. Pewną stylistyczną odskocznią jest też zaśpiewany przez Toma Appela (i być może dlatego inny?) No Belife. Bardzo przeciętny album, tylko z nielicznymi zrywami. Szkoda.