Jednego pięknego, ciepłego i napawającego optymizmem listopadowego wieczoru, takiego, który mogły służyć wręcz za wizytówkę Piastowskiego Grodu nad Odrą (zainteresowanych odsyłam do statystyk ukazujących na ile dni bezchmurnych może liczyć mieszkaniec Wrocławia) Naczelny postanowił przymusić mnie do odrobimy ruchu. Cel był chwalebny i dobry a nawet jeszcze lepszy gdyż był to piątek a ja w planach miałem co najwyżej kontemplowanie absolutu w mym domowym zaciszu. Jak już wcześniej wspomniałem- aura była naprawdę napawająca chęcią życia więc wykrztusiłem z siebie tyle entuzjazmu ile akurat mogłem i zgodziłem się już po pół godzinie namawiania na wizytę w zaprzyjaźnionej knajpie. Można powiedzieć, że była to jedna z lepszych decyzji tego dnia (do tej kategorii na pewno nie mogłem zaliczyć tego, że odważyłem się z rana opuścić łóżko oraz wszystkiego co robiłem później aż do wieczora...) ponieważ już chwilę później siedziałem przy stole naprzeciw jednego z najbardziej pozytywnie zakręconych ludzi w tym jakże słynącym z optymizmy kraju. Już po chwili wiedziałem, że rozmawiam z jednym z większych „wyjadaczy” w naszym, rodzimym światku metalowym (historia Iscarioty sięga roku 1990). Nim wspomniany wesoły kudłacz w koszulce z napisem „Thorgal” udał się w kierunku sceny w me ręce złożył najnowsze wydawnictwo swej kapeli. Wracając do mojej domowej twierdzy cały czas brzmiał mi w uszach koncert Iscarioty a w szczególności GENIALNY cover „Diabelskiego Domu” Kata (jak to gdzieś usłyszałem piękne określenie- Romek jak to usłyszał to się w fotelu obracał...). Dlatego z naprawdę dużym zaciekawieniem czekałem aż będę mógł w cywilizowanych warunkach, na spokojnie zapoznać się z muzyką tej śląskiej formacji.
Po pewnym czasie w odtwarzaczu zaczął obracać się krążek z naniesionym zdjęciem satelitarnym obydwu Ameryk. Nie chciałbym tutaj po kolei opisywać wszystkich utworów z „Historii Życia”- myślę, że nie ma sensu rozbijać tego albumu na poszczególne atomy. To co mogę stwierdzić jednoznacznie- wydawnictwo jest bardzo spójne i z zamieszczonych ośmiu utworów nie jestem w stanie wskazać takiego, który chciałbym przy odsłuchu pominąć lub puszczać cały czas (chociaż jakby do albumu dorzucili swoją wersje „Diabelskiego domu”.....) Pierwsze odsłuchanie przy porannej kawie i zadyszce związanej z potrzebą znalezienia się pracy minęło co najmniej przyjemnie. Klasyczny, gitarowy heavy metal z akcentami thrash-owymi i bardzo delikatnymi wstawkami wprost z parapetu idealnie zgrywał się z porannym rozgardiaszem i poszukiwanie wszystkich potrzebnych a losowo porozrzucanych rzeczy (chociaż nadal w kategorii porannego pobudzacza nadal niekwestionowanym zwycięzcą jest Disturbed „Indestructable”). Chciałbym tutaj podkreślić- to jest naprawdę kawał dobrej, gitarowej muzyki na poziomie o jakim w tej krainie między Odrą a Bugiem bym się nie spodziewał! Po prostu wszystko się klei i daje słuchać z wyraźną przyjemnością- słychać warsztat instrumentalny, którtego niejedna znana kapela mogłaby pozazdrościć.
To co od razu się „rzuca na uszy” to wokal i to co z siebie wydobywa. Po pierwsze- myślałem, że już dawno zapomniano o starej, dobrej rockowej szkole wycia, która stawiała na silną i czystą emisję dźwięku (dla mnie ikoną tegoż jest a właściwie był R. J. Dio). W wolnym tłumaczeniu- aż chce się tego głosu słuchać. Gorzej z tym, co Piotrek Piecak śpiewa: warstwa tekstowa to zdecydowanie najsłabszy punkt tej naprawdę dobrej płyty. Z drugiej strony- dokładnie to samo można powiedzieć o 90% klasyków gatunku jak się przetłumaczy z barbarzyńskiego na nasze to co tam do mikrofonu zostało wywrzeszczane. Porównując do naszego swojskiego Kata, można nawet odnieść wrażenie, że jest to zbór całkiem składnych przemyśleń... chociaż mocno chaotycznych i zalatujących niepotrzebnym patosem.
Chciałbym parę słów napisać o stronie technicznej wydawnictwa. Po pierwsze- mamy do czynienia z płytą wydaną tak naprawdę własnym nakładem, czego wcale nie widać. Często zdarza się, że w takich sytuacjach od razu rzuca się w oczy brak profesjonalnego wsparcia. W tym wypadku- nic z tych rzeczy i naprawdę z przyjemnością się ogląda wkładkę a płyta ma porządny nadruk. Dodatkowym plusem jest realizacja samego materiału audio- rozmawiając z wokalistą przed koncertem, dowiedziałem się, że zespół postanowił nie godzić się na półśrodki i wybrali uznane studio oraz realizatora. Zgodnie z wypowiedzią- uderzyło to ich mocno po kieszeni ale efekt końcowy zdecydowanie wart jest poniesionych nakładów. Po prostu realizacja jest na europejskim poziomie.
Tytułem podsumowania- cieszę się, że w naszym kraju są takie zespoły jak Iscariota i wydają takie albumy jak „Historia Życia”. Niby nie jest to nic odkrywczego, przełomowego a jednak dzięki tej płycie poczułem pewien powiew świeżości i autentycznej radości z gry, którego już dawno nie udało mi się znaleźć na innych wydawnictwach. Zresztą, żeby się o tym przekonać najlepiej udać się na koncert ekipy ze śląska i przekonać się, że ta muzyka idealnie sprawdza się na żywo. Płyta już takiej żywiołowości nie ma ale za to jest na tyle dobra, by na stałe zagościć w odtwarzaczu. Tutaj mam tylko jedną prośbę do przyszłych słuchaczy- błagam, nie przerabiajcie na MP3, tego warto słuchać w pełnej jakości.