Niespełna rok temu miałem przyjemność recenzować poprzedni album Frontside – Sprawa jest osobista. Nowa, hardrockowa twarz zespołu, zdecydowanie przypadła mi do gustu, zatem w pierwszej chwili ucieszyłem się słysząc, że po tak niedługim okresie czasu będzie mi dane wsłuchiwać się w kolejne dźwięki ekipy z Sosnowca. Niestety, początkowy entuzjazm zniknął już po pierwszym odsłuchu, a z kolejnymi było tylko gorzej…
Prawie martwy, bo taki tytuł nosi najnowsze dzieło Demona z kumplami, nie wnosi zupełnie nic ciekawego, a jest raczej sklejką powielanych już nie raz, sztampowych, motywów hardrockowych. Już pierwszy singiel „Lubię pić” wzbudził wielkie kontrowersji, bo zamiast opierać się na ciekawych brzmieniach, miał zabawiać tekstem (motyw podobny jak w przypadku „Legendy” z poprzedniego albumu, ale tym razem zupełnie nieudany). Zaczęły spływać hejty, że piosence bliżej do Eneja i Donatana niż do rasowej rockowej kapeli. A czego tak naprawdę warto było w tym utworze posłuchać? Tylko solówki. Niestety, podobne odczucia mam słuchając pozostałych dziewięciu numerów na Prawie martwym. Niezłe gitarowe odjazdy Demona, czasem fajny riff, ale co do zasady nudy i zgrane schematy. Wokalnie nie jest źle, tekstowo również, ale brakuje czynnika, który sprawiłby, że warto po tę płytę sięgnąć. O ile Sprawa jest osobista wypełniona była porządnymi kompozycjami - przemyślanymi i twórczo korzystającymi z motywów sprzed lat. Tym razem mamy odwaloną robotę – 10 kawałków, które płyną z głośników, z których nie zostaje w słuchaczu zupełnie nic.
Nie chcę nawet specjalnie pisać o kolejnych utworach, bo wyjątkowo nie ma na czym zawiesić ucha. Może „Ona jest zła”, czy „Tak to się robi tu”? Ale są to tylko kompozycje minimalnie wyróżniające się na tle bardzo przeciętnej reszty. Cóż, nie są to kawałki bardzo słabe, ale tego typu numerów są miliony na świecie. Na pewno niezadowoleni będą też fani „starego” Frontside, bo momentów mocniejszych jest jak na lekarstwo (dla nich zespół jak najbardziej jest już pewnie „prawie martwy”).
Zastanawiam się dlaczego lubiany i szanowany zespół zdecydował się na wydanie takiego „gniota”? Kilka miesięcy przerwy między kolejnymi albumami to naprawdę mało. Podkreślają to niedopracowane kompozycje na Prawie martwym. Brzmią jakby były pisane „na kolanie”, a jest ich tylko 10! Nie lepiej było posiedzieć w studiu trochę dłużej i stworzyć coś naprawdę dobrego?