Z Grecji na Marsa. A potem do Watykanu.
Czyli cykl o Vangelisie.
Odcinek trzynasty.
„Albedo 0.39” to jedna z najbardziej znanych płyt Vangelisa. A na tą popularność zapracował przede wszystkim „Pulstar”, który wydany na singlu stał się sporym dużym przebojem w wielu krajach. I był to też pierwszy utwór Vangelisa, jaki poznałem – były to bodajże wakacje 1977 i „Lato z Radiem”. Poza tym jest to jego pierwsza płyta, powiedzmy, elektroniczna. Oczywiście wcześniej też korzystał z różnego typu elektronicznych gadżetów, ale na „Albedo” po raz pierwszy mamy tek ewidentne nawiązania do stylu Tangerine Dream”, chociażby.
Płyta sławna, ale czy dobra? No, nie bardzo. Wszystko, co na niej dobre, zmieściłoby się na maksi-singlu – czyli „Pulstar”, „Alpha” i tytułowy ( a co, bardzo mnie się podoba). Reszta… reszta jest milczeniem. No może nie całkiem, tak źle to wcale nie jest. Pierwsza strona jest słabiutka, bo właściwie oprócz „Pulstaru” nie ma tam nic. „Main Sequence” to tylko osiem minut hałasu, a pozostałe to takie miniaturki – sympatyczne, ale same, bez „podparcia” czymś konkretniejszym wydają się jak zawieszone w powietrzu. Do tego "Free Fall" takie banalne. Na drugiej stronie jest lepiej – „Alpha”, druga przebojowa lokomotywa z „Albedo”, potem dwuczęściowe „Nucleogenesis” – podobne do „Main Sequence” pod tym względem, że Vangelis też tam robi dużo hałasu. Na szczęście ten hałas jest dużo bardziej poukładany i nawet da się to za muzykę uznać. Biorąc pod uwagę, co na tej płycie się znalazło, artysta miał ambitne plany, bo i ciekawe melodie i pomysłowe wykorzystanie zegarynki, czy rozmów astronautów z programu Apollo, a także próba przywołania wspomnień z „Heaven & Hell”. Efekt – moim zdaniem – dyskusyjny. Na niedostatki tego krążka zwrócił mi uwagę mój kolega djmis, zwany Misiem – „Czy na pewno podoba ci się Nucleogenesis?” drążył, mącił i zmuszał do zastanowienia i przemyślenia pewnych rzeczy. No i przemyślałem. Nie da się ukryć, że dużo racji ma. Dlatego ta recenzja jest deko odbrązawiajaca.
Ale ja i tak „Albedo” dalej bardzo lubię. I dosyć często słucham. Naprawdę mi się ta płyta podoba. Chyba przed wszystkim za klimat, które tworzą właśnie te rozmowy astronautów, zegarynka, a i też gadany utwór tytułowy – dane taktyczno-techniczne Ziemi i powtarzane do wyciszenia słowa „albedo zero-three-nine”… Okładka też zjawiskowa – w zasadzie nie wiadomo dokładnie co przedstawia. Szklanka i jakaś kulka, balon, czy może coś innego? Na pewno jest to alegoria Ziemi, bo przecież tytułowe albedo, to albedo naszej planety. Poza tym ten „Pulstar” – jaki to musiał być numer, żeby się tak wrył w pamięć kilkulatkowi i tam przetrwać? Sentyment też? Na pewno.
Słabe, nie słabe – znać trzeba.