Zupełnie niedawno SPV wydało remajstery pięciu pierwszych i najlepszych płyt Anyone’s Daughter, do tego z całkiem ciekawymi, koncertowymi bonusami. Na razie udało mi się dorwać tylko „Anyone’s Daughter” (oryginalnie wydaną w 1980 roku), drugą w kolejności i moim zdaniem najsłabszą z tej piątki. Co wcale nie znaczy, że słabą. Wręcz przeciwnie.
Pierwszy raz spotkałem się z tą nazwą gdzieś pod koniec lat dziewięćdziesiątych, przeglądając jakiś niemiecki katalog z różnymi muzycznymi dziwnościami. Kilka lat później Kolega Magister Tarkus przy pomocy koncertówek „Requested Document Live 1980 – 1983” zadbał, żebym już dokładnie wiedział co to jest. Spodobało mi się i sięgnąłem po wydawnictwa studyjne. Na pierwszy ogień poszedł „Wrong” – nawet całkiem, całkiem, ale przy najwcześniejszych płytach właściwie to go nie ma.
Anyone’s Daughter na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych było naprawdę poważną siłą w niemieckim rocku. W czasie gdy większość podobnych kapel powoli zwalniała tempo i obniżała loty, ich muzyka była takim bardzo ożywczym zastrzykiem nowej energii. Nie grali czegoś zbyt ambitnego, trudno też ich twórczość nazwać pionierską pod jakimkolwiek względem. Czerpali wzorce głownie rodzimej twórczości – Jane, Eloy, Triumvirat, Novalis, ale słychać też UK (głównie na późniejszych płytach), a niekiedy, gdzieniegdzie – nawet nasze SBB (mogli znać – to wtedy był w Niemczech Zachodnich całkiem popularny zespół). Mimo „programowej” niechęci do „wysokiej” kultury progresywnej udało im się nagrać w latach 1979-1983 kilka naprawdę znakomitych albumów. Właściwie założenia programowe AD były banalnie proste – bierzemy jakiś numer o ładnej melodii i efektownie/progresywnie go aranżujemy. Przy czym na debiucie mamy też suitę, a „Piktors Verwandlungen” to właściwie również suita. Ale na pozostałych płytach dominują raczej krótkie utwory – raczej rockowe piosenki. Za to bardzo dobre, rockowe piosenki. I chyba najwięcej ich było na „Neue Sterne” i „In Blau”. Jak się można zorientować, na „Anyone’s Daughter” też przeważają raczej krótsze formy – najdłuższy „Another Day Like Superman” trwa nieco ponad osiem minut. I w porównaniu do tamtych dwóch, tu te piosenki są najsłabsze. Ale i tak dobre – właściwie trudno tu znaleźć jakikolwiek chociaż nieco słabszy utwór, a „Swedish Nights” (trochę w klimatach SBB z „Welcome”, albo „Follow My Dream”) czarujące syntezatorowymi pasażami , „Sundance of The Haute Provence”, „Another Day Like Superman” są znakomite. A najlepszy jest pewnie „Between The Rooms”. Ciekawostka – druga i ostatnia płyta grupy zaśpiewana po angielsku. Od „Piktors…” śpiewali już tylko po niemiecku.
Ubiegłoroczne wznowienie zostało wzbogacone o trzy nagrania koncertowe pochodzące z 1980 roku. Nie powiem, żeby porażały jakością, bo gdyby tak było, to pewnie trafiłyby na „Requested Document…”, ale są całkiem dobre i nie zaśmiecają płyty.
Teraz ocena – niby rzecz z tamtego roku, ale materiał – sprzed ponad trzydziestu lat, a ja nie gwiazdkuję niczego, co ma ponad lat dwadzieścia. Ale zdarzało mi się już oceniać wznowienia, to chyba muszę być konsekwentny. Klasyczna płyta z (prawie) klasycznego okresu – to ciekawe ile to będzie gwiazdek…?