Jest w tym albumie coś niezwykłego. Trudno definiowalne tchnienie jakiejś nieokreślonej bliżej tęsknoty. Przebudzenia w światłach wielkiego miasta. Samotnej wędrówki pustym autobusem rejsowym przez Amerykę. Drzemie w tej muzyce zadziwiające oczekiwanie na coś, czego nikt nie pragnie. Rozedrgane westchnienie nad blichtrem świata.
Ten nastrój wszechogarniającego odosobnienia przeplatają chwile wyraźnie naznaczone towarzystwem bliskiej osoby. Zatem… co? Da się przy Into the Sun cyzelować własną niechęć do świata? Jak ktoś musi, to pewnie, że się da. Ale równie dobrze można machnąć ręką na te współczesne atrybuty alienacji, bo muzyka, której słuchamy wcale nie pragnie wyobcowania. Nie chce jedynie być produktem, swoistym bonusem dodawanym do zakupów w znanej sieci. Na to nie ma zgody, jednak… to my podejmujemy decyzję, czym są dla nas te dźwięki.
Into the Sun, trzeci w sumie (o ile sześcioutworowy krążek Visa Street Sessions weźmiemy za pełnoprawną płytę) album grupy to kilkanaście piosenek zupełnie pozbawionych ochoty na przebojowość, a jednocześnie pachnących hitami na odległość. Taką muzykę powinno się grać tu i ówdzie, gdyby tylko radiowe playlisty znikły z pola widzenia. Sukces komercyjny kawałków z Into the Sun byłby murowany. Ale cóż, moje pobożne życzenia to pył na wietrze.
I tak… mamy do czynienia z albumem niszowym. Owszem, propagowanym przez społecznościowe lajkowanie i szerowanie, ale jednak zupełnie niekomercyjnym, patrząc przez charakterystykę otaczającej nas rzeczywistości. I dlatego z jednej strony zatem szkoda, że taka muzyka utknie gdzieś pomiędzy światami. Że zachwyci ułamek tych, którzy po dźwięki sprokurowane przez duet Chris & Thomas mogliby sięgnąć. Bo że warto, to nie podlega dyskusji. Z drugiej jednak – zyskujemy wartość dodaną. Piosenki takie jak Incarnation Song nie ograją nam się do znużenia w medialnej przestrzeni, a perełki w rodzaju Bridge In The Distance pozostaną genialnym muśnięciem nieopisywalnego piękna, jakie od czasu do czasu objawia się nielicznym.
Inspiracje? No pewnie, że są, tyle, że kogo one obchodzą, gdy muzyka taka piękna…