Drugi album Aerosmith, "Get Your Wings", jest zdecydowanie bardziej dojrzałym dziełem grupy niż wydany rok wcześniej debiut. Formacja nie zrywa z klasycznym rock and rollem, ale tylko wzbogaca go w nowe elementy, takie jak saksofon, puzon czy trąbka. Bogatsze w treść są tu również urozmaicone sola gitarowe.
Solidny zastrzyk energii dostajemy już na samym początku. "Same Old Song and Dance" to rozbudowana, żywiołowa kompozycja, która porywa od pierwszych dzwięków. Nie ma w niej słabego momentu, ponadto każdy z muzyków daje czadu (co dobrze było widać na koncertach). "Lord of the Thighs" jest spokojniejszy od poprzednika, ale również stanowi mocny punkt albumu ze względu na chwytliwą melodię oraz zadziorne solówki. Następnie mamy hipnotyczny i z początku niepokojący "Spaced", który może nie porywa tak bardzo, ale posiada intrygujący, transowy klimat. Nie dało się niestety uniknąć rozwleczonych kompozycji. Taką stanowi "Woman of the World", skomponowany przez Tylera i jego dawny zespół The Strangeurs. Utwór ten, podobnie jak "One Way Street" z debiutu jest dla mnie zbyt długi i monotonny. Ponownie dźwięk harmonijki stara się ratować sytuację, ale wychodzi to średnio.
Do zadziornych, dynamicznych kompozycji z polotem należą "S.O.S. (Too Bad)" oraz "Train Kept A-Rollin'", które, podobnie jak "Same Old Song and Dance", rewelacyjnie prezentują się na koncertach. Kawałki te mogłyby stanowić swojego rodzaju zapowiedź albumu "Toys in the Attic", wydanego rok później. Na płycie pojawił się bardzo interesujący, klimatyczny "Seasons of Wither". Tego pokroju numerów nie uświadczyliśmy na poprzednim krążku. "Pandora's Box" znowu trochę przynudza i szkoda, że z takimi wrażeniami album nas pozostawia.
"Get Your Wings" to dojrzały technicznie krążek. Muzycy zrobili duże postępy i wytworzyli swój unikalny styl. Niestety mam wrażenie, że w dalszym ciągu zapominali się i zdarzało im się popełnić wpadkę w postaci nieciekawej dłużyzny.