Bez wielkiego szumu i zapowiedzi, na początku czerwca tego roku, ukazał się pierwszy solowy materiał Agnieszki Świty. Przypomnijmy, że Świta to muza klawiszowca Pendragonu, Clive’a Nolana, którą ten obsadził w głównych rolach swoich dwóch rock oper – She i Alchemy. Tym razem nasza rodaczka działa na własny rachunek, jednak jej propozycja absolutnie nie powinna zaskoczyć tych, którzy mieli już okazję obcować z jej talentem.
Artystka bowiem proponuje dziesięć, w większości autorskich, kompozycji i 50 minut muzyki utrzymanej w stylu neoprogresywnego rocka. Na brzmienie albumu miał niewątpliwie wpływ fakt, że powstawał on w cenionym w kręgach brytyjskiego proga Thin Ice Studios Karla Grooma a wokalistka zatrudniła do współpracy nie tylko basistę Andy’ego Faulknera (Jump), perkusistę Dave’a Mackintosha (Dragon Force) i gitarzystę Steve’a Harrisa (Ark) ale przede wszystkim Clive’a Nolana, który nie tylko zagrał tu na klawiszach i zadbał o orkiestracje ale i skomponował jeden utwór.
Już otwierający całość Something To Believe mógłby spokojnie trafić na album Caamory She i stać się jego ozdobą. To bardzo nośny i przebojowy numer z zapamiętywalnym refrenem. I choć następne kompozycje już takiego potencjału nie mają trzymają solidny poziom. Następne trzy utwory, Code of Humans, Disclosure i Asylum, tworzą swoistą koncepcyjną trylogię (Cosmo part I-III) o nieco futurystycznym wydźwięku i stawiają pytanie, czy nasza planeta warta jest ocalenia (przy okazji: za wszystkie liryki odpowiedzialna jest Świta, która na swojej stronie pisze, iż oscylują one między świtem i ciemnością, życiem i śmiercią oraz samotnością i nadzieją…). Warto wśród nich wyróżnić część drugą, jakby psychodeliczno – oniryczną, opartą na wyrazistym basie. Z kolei Borderland ma w sobie wszystkie cechy klasycznej progresywnej kompozycji – akustyczny wstęp, balladowy patos oraz popisy na klawiszach i gitarze. Pojawiający się po Borderland Trapped przynosi progmetalowe wręcz riffy a następny Scarlet, rozpoczęty gitarową solówką, przywołuje przez chwilę ducha Arenowego Serenity. Warto też zauważyć kończący album utwór tytułowy – najdłuższy na płycie, wielowątkowy i epicki, wyróżniający się tym samym od reszty numerów. To jedyna kompozycja napisana tu przez Clive’a Nolana.
Oczywistym spoiwem tej muzyki jest głos Świty – bardzo charakterystyczny, mocno teatralny z dużą dozą emfazy. Jeżeli zatem komuś przypadł do gustu taki rodzaj wokalnej ekspresji na She, czy Alchemy, powinien i Sleeples przyjąć z zainteresowaniem. Zresztą to ostatnie powinni też okazać wszyscy miłośnicy muzyki Clive’a Nolana i wszelkich jego projektów (Shadowland, Strangers On A Train, Casino), w których maczał palce. Nie zawiodą się.