Prog z kapustą – Zweite Ausgabe (znaczy się Edycja Druga)
Dwa lata temu Wojciech rozpoczął bestsellerowy cykl zaznajamiania gawiedzi z muzyką progresywną/psychodeliczną/elektroniczną naszych zachodnich sąsiadów. Potraktował on temat – zdawać by się mogło iż – po macoszemu, jednakże zapewne jego zamiarem było jedynie wprowadzenie, swoista uwertura do długaśnej i bogatej symfonii pt. kraut-rock. Zresztą mojemu zacnemu redakcyjnemu koledze trzeba oddać, że mimo pozorów, do tematu się przyłożył bardziej aniżeli solidnie. W recenzji The Cosmic Jokers przedstawił polityczno-socjologiczną genezę całego ruchu, a w kolejnych odcinkach prezentował co ciekawsze - wedle jego subiektywnego gustu - pozycje. Jak już wspomniałem rzeczony nurt miał w swoim zanadrzu całą masę mniej lub bardziej znanych skarbów i gdy niedawno na redakcyjnym meetingu rozgorzała dyskusja o jakie pozycje należałoby cykl uzupełnić, każdy z nas miał swoje typy. Tak więc, aby nie zarzucać Wojciecha kolejnymi obowiązkami postanowiliśmy odciążyć go z tegorocznej edycji cyklu. Zwłaszcza ostatnio, gdy w związku z odmową podpisania (solidarnie z kolegą Strzyżem) talibowej Deklaracji Wiary Lekarzy częsciej zmuszony jest kontaktować się z prawnikami w związku z wezwaniem przed sejmową komisję śledzczą pod przywództwem posłów Jaworskiego i Pięty (którzy zarzucają mu współpracę z genderystami, masonerią, iluminatami i Specnazem) aniżeli pojawiać się w redakcyjnej edytorni z gotowymi tekstami pod pachą.
Tak więc – jak to mawiał klasyk – zawsze musi być tak, że ktoś musi zacząć pierwszy. Niech będzie coś ode mnie.
Kollektiv jest zespołem niemalże zapomnianym. Sam nie miałem bladego pojęcia o jego egzystencji do zeszłego roku, gdy podczas pewnej pogaduchy z pewną austalijską dj-tką, zafascynowaną starymi brzmieniami rzuciła rzeczoną nazwą. Skłamałem, że znam, a pognawszy do domu zacząłem nerwowo szukać dojść do nagrań kapeli.
Emma miała rację. Muzyka zawarta na debiucie zespołu jest absolutnie powalająca i obezwładniająca umysł.
„Rambo Zambo” to nieco andersonowy flet we wstępie, przechodzący w wariacje a la Thijs van Leer oraz lekka lecz fajna sekcja rytmiczna: na początku nieco funkująca (podparta utrzymanymi w podobnym toniem gitarowymi plumkaniami), jednakże z czasem nabierająca bardziej złowrogiego i mrocznego charakteru. Całość gdzieś mniej więcej w połowie utworu przeradza się w bardziej rozpędzoną improwizację z gitarową solówką i ciekawym brzmieniem właśnie fletu przetworzonego przez najróżniejszego rodzaju muzyczne uzdataniacze.
„Baldrian” to delikatnie rozpoczynająca się kompozycja z przytłumionymi saksofonowymi dźwiękami zabarwiającymi całość na nieco karmazynowo. Ten mroczny klimat w pewnym momencie zostaje zastąpiony równie sennym, ale nieco konkretniejszym rytmem. Bogate gitarowe slide’ujące partie oraz saksofonowe pobrzękiwania rodem z pierwszych płyt Hawkwind zdają się rozkręcać kompozcyję, a całość brzmi niezwykle spójnie i przede wszystkim niezwykle transowo.
Kakofoniczny i żartobliwy Försterlied” jest jedynie wstępem do prawdziwej muzycznej orgii jaką jest blisko 20-minutowy „Gageg”.
Znów spokojnie i delikatnie. Rozlała partia fletu, pojedyncze gitarowe dźwięki gdzieś w tle (takie pomieszanie crimsonowego „Moonchild”, momentami przechodzącego z w improwizacje rodem ze „Starless And Bible Black” okrasznone frazami których by się Jan Akkerman nie powstydził), perkusja próbująca się niepostrzeżenie przebić i nadać odpowiednie tempo... To na początek. Granicę pomiędzy pierwszymi dwiema częsciami suity bardzo łatwo zatracić.
Dopiero trzecia niezwykle jamowa „Pressluft” zdecydowanie odgradza się od swoich poprzedniczek. Zdecydowanie bardziej rozpędzony fragment z nakręcającą całość partią basu, gitarowymi frazami w tle i saksfonowymi szmerami spod znaku Nika Turnera z Hawkwind oraz przeplatającymi się solami Havixa i Dappera odnzacza bardziej niż wyraziste piętno na całości.
Naczytałem się głosów, iż zawartośc debiutu Kollektiv to głównie frajda dla fanów jazz-rocka. Otóż, nie do końca się z tą opinią zgadzam. Owszem może i co niektóre partie zostały potraktowane z pewnym luzem kompozycyjnym, jednakże samo brzmienie i klimat zdecydowanie bardziej zadowolą fanów Crimson, aniżeli Colisseum, czy Mahavishnu. Dla mnie to kapuściana klasyka pełną gebą. Wprawdzie jest to rok 1973, czyli kilka lat po kratutockowym boomie jednak pomimo obaw, iż zespół debiutującym w tym właśnie roku nie opędzi się od różnorakich zapożyczeń od tych wszystkich wielkich kapel, które pojawiały się w przeciągu poprzednich kilku lat, trzeba stwierdzić, że Kollektiv nagrali krążek ciekawy, wcale nie wtórny i taki na którym panowie zdawali się szukać swojego brzmienia u siebie (lub raczej: w sobie), a nie na płytach innych wykonawców.
Stąd tak wysoka ocena.