Meksykański duet gitarowy swoim czwartym albumem studyjnym nie zaskakuje. Ciągle jest to akustyczne granie na najwyższym poziomie. W przypadku 9 Dead Alive Rodrigo y Gabriela postanowili jednak powrócić do swoich korzeni – bardziej rockowych i dynamicznych, ale też zaprezentowanych z większym wyczuciem i technicznym rozmachem niż było to słyszalne w czasach debiutu. W efekcie otrzymaliśmy najbardziej dojrzały album w historii duetu.
Krótka notka historyczna: Rodrigo i Gabriela poznali się jeszcze w Meksyku, gdy obydwoje przecierali swoje muzyczne szlaki w kapelach metalowych. Lokalny rynek muzyczny dał im jednak bardzo szybko do zrozumienia, że ten gatunek nie przysporzy sławy, pieniędzy, ani licznych fanów. W związku z tym duet bardzo szybko się przebranżowił, przeniósł do Irlandii i tam zaczął karierę pod szyldem Rodrigo y Gabriela. Na początku kojarzono ich głównie za sprawą niezwykle udanych coverów zespołów takich jak Metllica, czy Led Zeppelin, ale z czasem do świadomości szerokiej grupy odbiorców zaczęły się przebijać dużo lepsze utwory autorskie. Punktem zwrotnym w ich karierze było na pewno współtworzenie muzyki do czwartej części Piratów z Karaibów.
Wędrówki muzyczne (po drodze niezwykle udany album Area 52 nagrany w towarzystwie kubańskiej orkiestry) i rosnąca sława nie sprawiły jednak, że Rodrigo i Gabriela zerwali z tradycją. 9 Dead Alive pokazuje, że jest wręcz odwrotnie – muzycy znów powrócili do mocnego grania z rockowym pazurem. Podobnie jak było to w przypadku wydanej pięć lat temu płyty 11:11 duet każdy z utworów zadedykował innej postaci ze świata sztuki. Nie ma to większego wpływu na brzmienie, ale jest bardzo miłym gestem i na pewno sprawi, że słuchacze sięgną po twórczość wspomnianych osób (a warto!). Dziewięć utworów na 9 Dead Alive zabiera nas w akustyczno-gitarową podróż pełną porywającego akompaniamentu ze strony Gabrieli i genialnych solówek od Rodrigo. Całość brzmi pozornie tylko podobnie do tego, co duet pokazywał nam już przez ostatnie kilkanaście lat. Tym, co wyróżnia ten album od poprzedniczek jest przede wszystkim słyszalna z każdej strony pewność siebie i duże wyczucie. Całość jest bardzo melodyjna i zachwycająca technicznie – gdzie trzeba pojawia się flażolet, genialny pasaż, albo zakrzywione rytmizowanie w akompaniamencie. Wiele momentów pokazuje jak wielkich umiejętności technicznych i odwagi nabrali Rodrigo i Gabriela. Mankamenty nie są już przykrywane (udanym, ale jednak) „szpanem” i popisywaniem się gitarowymi sztuczkami. Na 9 Dead Alive wszystko jest funkcjonalne, co sprawia, że płyty słucha się bardzo dobrze i ani przez moment nie jest nudno!
Reasumując, naprawdę warto zapoznać się z 9 Dead Alive. Jest to najmocniejsza pozycja w dotychczasowej karierze Rodrigo y Gabrieli. Może nieco zbyt zachowawcza, ale pokazująca ewolucję (nie rewolucję) brzmienia duetu. Koneserzy gitarowego grania będą zachwyceni.