Karnawał AD 2014 z ArtRockiem – czyli coś miłego w słuchaniu, a przy tym niebanalnego. Odcinek IV.
Twórczość Carlosa Santany w latach 70. biegła dwutorowo. Z jednej strony nagrywał wpadające w ucho, efektowne kompozycje instrumentalne i piosenki, szybko zyskujące zasłużoną popularność, z drugiej – poszukiwał, eksperymentował, kombinował. Dawał publiczności płyty typowo rozrywkowe typu „Festival”, a równocześnie nagrywał z Alice Coltrane czy Johnem McLaughlinem. Z jednej strony przygotowywał dość komercyjne albumy w rodzaju „Marathon”, z drugiej – pracował nad bardzo ambitnym zestawem „Oneness”…
„Amigos” to taka płyta trochę na rozdrożu. Z jednej strony pulsuje tanecznymi rytmami, nie tylko latynoskiej proweniencji – wszak Carlos chętnie eksperymentuje tu z czarną muzyką, soulem, funkiem; z drugiej – nie brakuje tu chwil, gdy Santana zaczyna odjeżdżać w klimaty spod znaku fusion jazzu. Choćby otwierające całość „Dance Sister Dance (Baila Mi Hermana)”: mamy tu porywającą do tańca latynoską piosenkę, z grupowymi partiami wokalnymi i rozmaitymi perkusjonaliami ozdabiającymi całość, która zgrabnie przechodzi w improwizowany, syntezatorowy finał w klimacie właśnie etnicznego fusion a la Weather Report. Kombinowania nie brakuje też w “Take Me With You”, utwór ten co nieco przypomina co nieco “Incident At Neshabur”: dynamiczna pierwsza część, z organowymi szaleństwami i gitarowymi dodatkami, przechodzi w stonowaną gitarową kompozycję. Do tego jest tu sławna „Europa”: kolejny – i jeden z najlepszych – utworów w rodzaju: ładny podkład i Carlos wygrywający piękną, czarującą melodię na gitarze; choć współkompozytor, pianista Tom Coster, bynajmniej nie chowa się na drugim planie, fajnie uzupełniając się z Carlosem i chwilami przjemując od niego pałeczkę głównego solisty.
A pozostała część płyty to już efektownie zaaranżowane, porywające do tańca piosenki. “Let Me” i “Tell Me Are You Tired”, zbudowane ne fajnej linii basowej, z kobiecymi głosami, to wycieczka w krainę czarnej muzyki, soulowo-funkowe szaleństwa. „Gitano” zaczyna się od efektownego popisu Carlosa – szaleństw na gitarze akustycznej co nieco w duchu Django Reinhardta (zgodnie z tytułem), przechodząc w drugiej części w szalone latynoamerykańskie granie. No i na koniec jest jeszcze „Let It Shine”. Efektowna, bardzo stylowa (ładny riff „skaczkowanej” gitary) porcja soulowo-funkowych szaleństw z ekspresyjnymi kobiecymi głosami w finale…
Fajna, równa płyta. I do posłuchania, i do potupania nóżką.