Bardzo rzadko mi się zdarza, żebym na koncert nie musiał jechać dobrych kilkuset kilometrów. Tym razem wyjątkowo było inaczej, bo do miejscowego klubu Pani K jest niecałe dziesięć minut samochodem. Bo jakoś tak się zdarzyło, że przy okazji polskiej trasy koncertowej Rykarda Parasol zawitała też i do Sanoka. Taki wykonawca u nas? Frekwencja była zaskakująca, bo piwnica, która robi za salę koncertową tego klubu, pękała w szwach, a szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się, gdyby było tylko piętnaście osób i to łącznie z muzykami.
To pierwsza recenzja płyty tej pani na naszym portalu i wypada nieco przybliżyć jej postać naszym czytelnikom. Pamiętam takie wypowiedzi niezbyt zorientowanych w temacie, że co to jakiś dziwny pseudonim – Rykarda, do tego jeszcze Parasol. To chyba coś tak dla jaj, niezbyt poważnie? Nic dla jaj, wszystko poważnie, do tego żaden pseudonim tylko własne imię i nazwisko. A czy dziwne? Jak się jest córką polskiego Żyda, to takie nazwisko jest zupełnie normalne. Imię też po tatusiu, Ryszardzie. Żeby zakończyć genealogiczną układankę, to mama Szwedka, a Rykarda urodziła się w USA. Jej muzyka – często określane jest to jako tak zwany folk-noir. Chyba nawet dość trafnie, bo z jednej strony Rykarda to typowy (prawie), amerykański singer-songwriter, z drugiej dosyć blisko jej do Cave’a (muzycznie), Cohena i PJ Harvey (wokalnie, oprócz tego jakbym słyszał trochę Courtney Love?), a z trzeciej w co bardziej rockowych fragmentach jej płyt słychać, że europejska zimna fala z początku lat osiemdziesiątych też obca jej nie jest. I jej muzyka jest wypadkową tego wszystkiego.
Niby nic specjalnie oryginalnego, ale w połączeniu z dobrymi tekstami, dobrą muzyką, dobrym głosem i sporą charyzmą jest to coś naprawdę intrygującego. W naszej redakcji pierwszym, który poznał się na talencie tej pani, był kolega Mieszko Wandowicz (który zostawił nas dla splendorów kariery naukowej), ale nie jakoś nie zdążył nic o niej napisać. Za to zaraził, przynajmniej mnie, bakcylem tej muzyki, dlatego każda nowa płyta tej pani jest dla mnie sporym wydarzeniem. Raczej powinienem dodać, że ta nowa płyta była dla mnie wydarzeniem, bo poprzednie dwie poznałem jakiś czas po ich ukazaniu się.
Ta nowa specjalnie się od nich nie różni – jest to zbiór kilkunastu piosenek utrzymanych w odpowiednim melancholijno ponurym klimacie. Właściwie takich samych jak poprzednio. I tak samo dobrych. Co prawda gdyby je wymieszać z tymi z poprzednich krążków trudno byłoby zauważyć różnicę, ale świadczy to raczej o tym, że Rykarda od początku wiedziała co chce, jej styl był od początku ostatecznie dopracowany.
„Against The Sun” nie sprawiła mi zawodu. Co prawda i tak poprzednia, „For Blood And Wine” podoba mi się bardziej, ale to bardziej kwestia osobistego gustu, a nie ewentualnej zniżki formy. Różnice w poziomie artystycznym między poszczególnymi krążkami są tak subtelne, że spokojnie mogę napisać, że jak na razie Rykarda Parasol utrzymuje niezmiennie wysoki poziom.
Pierwsze moje spotkanie z muzyką z nowej płyty, było oczywiście jak to w tych czasach – przez Internet. Agnieszka znalazła gdzieś notkę, że wyszedł nowy album Rykardy, podparty linkiem do strony artystki, a tam był nowy klip, bodajże do „The Cloak of Comedy”. No i to było naprawdę dobre, trzeba było zaopatrzyć się w całą płytę. To był dobry pomysł, żeby ten utwór promował całą płytę – jest najbardziej nośny, żeby nie powiedzieć przebojowy, ma fajny, szybko wpadający w ucho refren, dobry szlagwort. Podobny jest „I Vahnt Tou Beh Alohne”. Reszta to raczej spokojne, kameralne piosenki. Poprzednie krążki były chyba nieco bardziej dynamiczne i osobiście wolę ją w tej bardziej rockowej wersji, ale od czasu, kiedy Our Hearts First Met, gładko łykam wszystko, co ta pani nagra.
Jedna z lepszych płyt tego roku – pierwsza piątka, może siódemka. Osiem gwiazdek .
A koncert był znakomity, mimo, że tłok, piwnica i trochę duszno. I szkoda, że nie było pełnej sekcji rytmicznej, tylko dwie gitary, bas i klawisz. Kolega Magister Tarkus widział koncert Rykardy w pełnym, rockowym składzie i mówił, że było mocno. W Sanoku było bardziej kameralnie, ale też mocno – tylko inaczej. Ta pani ma charyzmę i spokojnie w tej piwnicy to udowodniła. A wykonanie „Texas Midnight Radio” wbijało w podłoże.