Fani złotych czasów rocka nie mogą nie lubić Kula Shaker. W tej całej sieczce lansowanej w drugiej połowie lat 90-tych w MTV i Vivie (czyli w stacjach równie wiarygodnych i obiektywnych co Telewizja Trwam), pojawienie się tu i ówdzie klipu do „Mystical Machine Gun” cieszyło niezmiernie. Był to przebłysk nadziei, światełko w tunelu, że nie wszystko jeszcze stracone, że są młode chłopaki wzorujące się swoich wielkich poprzednikach.
Kula Shaker to takie niespełnione marzenie i niewykorzystana szansa. Zespół, co równie szybko zabłysnął, równie szybko zgasł i przepadł. Cóż, los bywa złudny...
Wygrany konkurs młodych talentów „In The City” (wraz z Placebo), kontrakt z Columbią i sru, rzuceni na głęboką wodę. Poradzili sobie jednak znakomicie. Ta przedziwna mieszanka starej psychodelii, hinduskich brzmień (osobisty bzik lidera zespołu - Crispiana Millsa, który zafascynował się Indiami na początku lat 90-tych, gdy przewędrował cały kraj z plecakiem) i przebojowych melodii otworzyła kapeli drzwi sławy. Pierwsze single („Tattva”, „Greatful When You’re Dead”, „Hey Dude”) przetarły drogę premierowemu albumowi formacji „K”, który stał się jednym z najszybciej sprzedających się debiutów na Wyspach w historii, okraszony zresztą podwójną platyną w styczniu 1997 roku.
Druga płyta zapowiadana była jako hit dekady, do której wydania zresztą strannie się przygotowywano. Nagrań dokonano na słynnej barce Astoria należącej do Davida Gilmoura (na której urodziło się floydowe „A Momentary Lapse Of Reason”), a produkcji podjęli się Rick Rubin, George Drakoulias (zwolnieni przez zespół w połowie sesji nagraniowych) oraz Bob Ezrin. Jednak zmiana producentów dała sygnał, że (dosłownie) na pokładzie nie dzieje się najlepiej. Do tego na niemal dzień przed premierą zmieniono zarówno tytuł płyty (początkowo miał on brzmieć „Strangefolk”) jak i setlistę wydawnictwa.
Pomimo tego Kula Shaker wypuścili dzieło niepowtarzalne i powalające na kolana, będące jedną z najlepszych płyt lat 90-tych w ogóle, nie zasługujące na taką ludzką obojętność z jaką się spotkała.
Psychodelicznie rozpoczęty, ale potem niezwykle rozpędzony „Great Hosannah” z fajnymi żeńskimi chórkami, całą masą orientalnych ozdobników i przede wszystkim ciekawie prowadzoną linią melodyczną zachwyca już od pierwszych sekund. To na początek.
Potem mamy wspomniany przebojowy „Mystical Machine Gun” (z nieśmiertelnym cytatem gdzieś w tle „...don’t panic, it’s just the end of the world”...) , niezwykle drapieżny „S.O.S.” oraz „Radhe Radhe”, w którym trudno nie zachwycić się bardzo swobodnym i pomysłowym przejściem z tradycyjnej indyjskiej pieśni do rockowego grania (z dęciakami odgrywającymi motyw przewodni z „S.O.S.” gdzieś w tle).
Potem się robi troszkę bezpłciowo przy singlowym „Shower Your Love”, ale na szczęście lekko żartobliwy „108 Battles (Of The Mind)” i przebojowy „Sound Of Drums” ukierunkowują na właściwą drogę.
Lubię też ten mroczny „Timeworm” z nieco zeppelinującymi instrumentami aksutycznymi, bluesującą wariację otwierającego „Great Hosannah” (jako „Last Farewell”), no i wieńczący całość „Namami Nanda-Nandana”; minuta ptasiego świergolenia, kilka minut podniosłej, przepięknej indyjskiej pieśni modlitewnej, następnie trawająca w nieskończoność cisza, przerwana religijną męską wokalizą z akompaniamentem fletu.
Nie można powiedzieć, że „Peasents, Pigs & Astronauts” jest pozycją zapomninaną. Wprawdzie sława zespołu połączona z zakrojoną na dużą skalę kampanią reklamową niemal natychmiastowo wywindowała płytę do drugiej dziesiątki najlepiej sprzedających się krążków w Zjedniczonym Królestwie jednak niestety, nie wiedzieć czemu, wydawnictwo dało się równie szybko wypchnąć z list, pozostawiając posmak rozczarowania...
Szkoda. Nawet wielka szkoda. Nie pozostało to bez wpływu na zespół, który wkrótce potem się rozpadł i reaktywował się już jedynie okazjonalnie i zupełnie bez szumu (choć kolejne płyty: „Strangefolk” z 2007 roku i „Pilgrim’s Progress” z 2010 trudno uznać za pozycje słabe). Niemniej „Peasents, Pigs & Astronauts” jest pozycją do której warto powrócić. Świetne kompozycje, fajna indyjska otoczka wokół całości i powalające wykonanie złożyły się na kilkadziesiąt minut tej fantastycznej i niezapomnianej psychodelicznej jazdy.