In The Silence to pochodzący z kalifornijskiego Sacramento zespół założony w 2007 roku przez gitarzystę i wokalistę Josha Burke’a wraz z basistą Dennisem Davisem i perkusistą Niko Panagopoulosem. Dwa lata później dołączył do nich drugi gitarzysta Nathan Higgins, zaś w tym roku skład poszerzył się o klawiszowca Brandona Guadangolo. Ich wydawnicza historia nie jest zbyt długa i skomplikowana. W czerwcu 2012 roku muzycy opublikowali własnym sumptem debiutancki krążek A Fair Dream Gone Mad, który spotkał się z gorącym przyjęciem fanów i bardzo ciepłym odzewem ze strony krytyków. Efektem tego było zauważenie formacji przez należącą go grupy Laser’s Edge wytwórnię Sensory Records, w której stajni znajdowały się, bądź znajdują takie zespoły, jak Circus Maximus, Haken, Dark Suns, Delain, Leprous, NovAct czy Redemption. Konsekwencją umowy z wytwórnią było ponowne wydanie debiutanckiego albumu w maju tego roku.
A co na nim gra In The Silence? I czy faktycznie to materiał tak oszałamiający, jak wskazywałyby niektóre recenzje? Po kolei. Muzyka grupy powinna przypaść do gustu miłośnikom klimatycznego i atmosferycznego progresywnego metalu. Muzycy chwalą się bardzo szerokimi inspiracjami, w których pojawiają się Opeth, Pink Floyd, Tool, My Dying Bride, Type O Negative, Dead Can Dance, Isis, Porcupine Tree, nasz Riverside, czy nawet… Depeche Mode. Nie te kapele jednak słychać na debiucie Amerykanów przede wszystkim.
Bo A Fair Dream Gone Mad jest ewidentnym ukłonem w stronę twórczości brytyjskiej Anathemy i szwedzkiej Katatonii. Spójrzcie zresztą na okładkę niniejszej płytki. Czyż nie przypomina wam klimatem obrazka zdobiącego Dead End Kings – ubiegłorocznego krążka tej drugiej formacji? Jakiejś odkrywki zatem nie mamy tu absolutnie, chociaż trzeba oddać artystom, że udało im się tu bardzo umiejętnie wymieszać muzyczny styl wspomnianych dwóch zespołów. Nie jest to oczywiście granie tak finezyjne i dopieszczone, jak na dwóch ostatnich płytach Anathemy, czy pełne matematycznych i poszatkowanych gitarowych riffów charakterystycznych dla Katatonii. Bo więcej tu gitarowego brudu i surowizny w porównaniu z wymienionymi produkcjami.
A jednak wielbiciele twórczości braci Cavanagh i Jonasa Renkse powinni być zadowoleni. Naprawdę udane melodie, niespieszne tempa, wszechobecna melancholia i nastrój, ładne wokalne harmonie i dobry, idealnie wpasowujący się w tę konwencję wokal Burke’a, dobrze budują to, co w takiej stylistyce jest istotne – przestrzeń i atmosferę. Swoją muzykę In The Silence także konstruują na zasadzie kontrastu, w którym metalowy ciężar zderza się z bardziej wyciszonymi i lirycznymi formami. Słychać to wszystko w najlepszych w zestawie i rozpoczynających zarazem album Ever Closer i moim ulubionym 17 Shades. W następującym po nich Serenity mamy z jednej strony najbardziej „rzeźnickie” riffy, z drugiej delikatnie latynoską gitarę. Wyjątkowo reprezentatywnym dla nich może też być bardzo przystępny Beneath These Falling Leaves. Końcówka krążka w postaci Endless Sea, All The Pieces i Your Reward może wywoływać już jednak nieznaczne objawy znużenia, wynikające z trzymania się przez muzyków pewnych przewidywalnych schematów. Mimo wszystko to obiecujący debiut.