Cykl wakacyjny – odcinek VIII.
Dzisiaj będzie trochę prywaty. W sumie ani to przełomowy album, ani jakoś specjalnie reprezentatywny dla któregoś z gatunków i nurtów muzycznych – za to jest to płyta, której, tak po prostu, bardzo dobrze się słucha, i już.
Płyta ta ukazała się w październiku 1972, poprzedzona wydanym pół roku wcześniej singlem z nagraniem tytułowym (obydwa krążki zdobyły sporą popularność). Sama Tanya Tucker przyszła na świat 10 października 1958 – nietrudno policzyć, że gdy mała płyta trafiła na rynek, miała całe 13.5 roku. Co zresztą w pewnym stopniu słychać w partiach wokalnych – przy dużej swobodzie interpretacji i bardzo dobrej technice śpiewu, można wyczuć, że to głos nastolatki. No cóż, natura nie poskąpiła pannie Tucker talentu – w wieku, w którym co niektórzy nie wiedzą jeszcze, że w deszczu nie należy włazić do stacji transformatorowej, Tanya pokazała się już jako bardzo klasowa, a przy tym naturalna wokalistka.
Tych jedenaście folkowych, opartych na akustycznym instrumentarium piosenek tak naprawdę stoi właśnie na partiach wokalnych – unikatowy sposób śpiewania (młody, dość miękki, jeszcze nie do końca wykształcony głos, ale świetnie wpasowujący się w kompozycje, z wyczuciem uzupełniający poszczególne utwory) bardzo udanie podkreśla nastrój poszczególnych kompozycji – choćby dość smutnego obrazka z utworu tytułowego (opisującego czterdziestoparoletnią kobietę, która żyje w świecie ułudy, wciąż licząc, że przelotny ukochany sprzed lat zaraz wróci do niej). Nie to, żeby brakowało tu udanych kompozycji – choćby finałowe, ładnie rozprowadzane fortepianem „I’m So Lonesome I Could Cry” Hanka Williamsa, folkowa przyśpiewka „The Jamestown Ferry” czy „If You Touch Me”, z tym nagłym zatrzymaniem pod koniec i skontrastowanym finałem – ale, mimo wszystko, bez tego uroczo niewinnego, a zarazem brzmiącego już mocno i pewnie głosu, to byłoby zupełnie inne granie. Co zresztą słychać na późniejszych płytach Tanyi – niby wszystko jest w porządku, zawodowe, rzetelne granie (nierzadko zjeżdżające w rock), ale… mimo wszystko pierwszych kilka płyt, z tą uroczą aurą słodkiej niewinności, ma swój niepowtarzalny urok, którego później niestety zabrakło.
Bardzo fajna, zwięzła, naturalna płyta. Jak najbardziej na lato. A wszak sierpień w pełni, lato weszło w fazę dojrzałą, piękną, wielobarwną. Are you ready for the country?