‘Gniew Khana’ (czyli hawkwindowy suplement alumni): odcinek 7 (z 8).
Tim Blake może nie był najważniejszym klawiszowcem i operatorem UFS-ów na pokładzie Hawkwind jednak warto wspomnieć o nim ze względu na jego niezwykle ciekawe pierwsze dwa solowe wydawnictwa. Dziś słów kilka o drugim z nich.
Timothy Blake zanim związał się w Hawkwind miał już na koncie kilka „kosmicznych przejażdżek”. Będąc niespełna 19-letnim szczylem miał już fuchę dźwiękowica w studiach Marquee, w których poznał Daevida Allena, gdy ten pracował nad płytą „Bananamoon” na początku lat 70-tych. Później trafił do zespołu Gong, z którym nagrał słynną trylogię Radio Gnome Invisible (kolejno albumy „Flying Teapot”, „Angel’s Egg” oraz „You”). Po tej przygodzie nabrał na tyle doświadczenia oraz weny twórczej, że postanowił spróbować sił na własny rachunek. Postawił na projekt, który nazwał Crystal Machine, a mający być połączeniem muzyki elektronicznej i pokazów świetlnych (z wykorzystaniem laserów na dużą skalę). Pierwszymi efektami były albumy „Crystal Machine” (1977) oraz omawiany dziś „Blake’s New Jerusalem” (1978).
Zaczyna się nietypowo. „Song For a New Age” jest piosenką. Taką ciepłą, na wpół akustyczną balladką z fajną linią wokalną i syntezatorowymi efektami w tle, kojarzącymi się nieco z „dojrzałym” okresem w działalności grupy Eloy z przełomu lat 70-tych i 80-tych.
O „Lighthouse” wspomiałem już kilkakrotnie przy okazji, kilku wydawnictw Hawkwind na które Blake „przemycił” rzeczony utwór („Live Seventy Nine”, „Yule Ritual: London Astoria 29.12.00”). Wolno rozwijająca się, transowa kompozcyja, z mrocznie pulsującym rytmem i nadającym całości linii przewodniej partiami syntezatorów, jest taką z którą słucha się z niezwykłą przyjemnościa pomimo swojej nietuzinkowości.
Nieco piosenkowy i dość luźny w odbiorze „Generator (Laserbeam)” jest tylko przystawką do tego co dalej nas czeka dalej. „Passage Sûr La Cité Des Révélations” to już elektroniczna jazda pierwszej klasy. Fani Tangerine Dream z okresu chociażby „Stratosfear”, czy „Cyclone” powinni być więcej niż zachwyceni. Pulsujące rytmy, którymi tak uraczali nas swego czasu Herr Froese i jego besatzung, podrasowne fajną syntezatorową solówką oraz ciekawym efektami „snującymi” się wokół całości kompozycji, składają się na kawałek najwyższych lotów.
Epicko skonstuowana elektroniczna suita tytułowa z kolejnymi jej częściami płynnie przechodzącymi jedna w drugą jest idealnym przykładem połączenia swobody syntezatorowych efektów i eksperymentów z plastycznością rocka progresywnego. Wprawdzie z Tima Blake’a taki wokalista jak z Waldemara Fornalika indywidualność trenerska, to w tym przypadku pierwszoplanową rolę odgrywa jednak muzyka. Przemyślana, umiejętnie utkana z ciekawych pomysłów, bez przesadnej wirtuozerii, ale za to z niesamowitym klimatem i wciągnającymi fragmentami.
Płyty „Blake’s New Jerusalem” przede wszystkim świetnie się słucha. W miarę łatwa, przyjemna, bez szaleństw z jednej strony, ale też bez przynudzania z drugiej. Transowy klimat, umiejętene konstruowanie odpowiedniego „kosmicznego” klimatu zarówno przy dłuższych, bardziej złożonych kompozycjach jak i w krótszych – piosenkowych – formach, jest świadectwem dojrzałości arystycznej firmującego całość muzyka.
W następnym (i zarazem ostatnim odcinku): O Kimś O Kim Nie Można Nie Wspomnieć i Nie Poświęcić Mu Osobnego Rodziału „Kosmicznej Sagi”.