ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Kadaver ─ Self destruction ritual w serwisie ArtRock.pl

Kadaver — Self destruction ritual

 
wydawnictwo: Orgasmatron Records 2013
 
Strona A:
1. Crown of tongues (3:27)
2. Twenty five (6:01)
3. Self destruction ritual (11:52)
4. Owl (6:00)
Strona B:
5. Vagina chew toy (4:54)
6. This will harm you (5:48)
7. Almost a monster (12:57)
 
Całkowity czas: 49:22
skład:
Michael Zolotov
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
21.05.2013
(Recenzent)

Kadaver — Self destruction ritual

Kilka tygodni temu dostałem z Izraela niewielkiej wielkości pakunek. Wewnątrz skrupulatnie zawiniętej przesyłki znajdowała się kaseta magnetofonowa oraz parę dodatkowych niespodzianek: naklejki i upominek od artysty w postaci małej i uroczej gumowej żabki. Nie ukrywam, że wielką radość sprawiła mi ta paczka, ale jeszcze większą – muzyczna zawartość kasety.

Miałem już przyjemność zapoznać się z kilkoma artystycznymi dokonaniami Michaela Zolotova, czyli Kadavera, zarówno tymi nagranymi jako kolaboracje, jak i z albumami nagranymi przezeń samotnie we własnym studiu w Tel-Awiwie. Przed rokiem recenzowałem jego autorski album Automatic Autopsy, a dzisiaj przyszła pora na jego najnowsze dzieło zatytułowane Self destruction ritual. Tak jak już wspomniałem, wydawnictwo zostało wydane w formie kasety magnetofonowej przez niewielki label Orgasmatron Records. Znając realia, a także specyfikę takich wydawnictw, stwierdzić mogę, że nakład tego albumu zapewne jest niewielki. A trochę szkoda, bo po raz kolejny obcujemy z porządną dawką nie tylko brutalnego noise’u.

Kaseta mieści w sobie siedem kompozycji, cztery zostały umieszczone na pierwszej stronie, pozostałą trojkę mieści w sobie druga strona. Wydawnictwo rozpoczyna się od najkrótszej z nich, trwającej nieco ponad trzy minuty, a zatytułowanej „Crown of Tongues”.  Jest to utwór dość łagodny, do którego zdecydowanie bardziej pasuje etykietka dark-ambient, aniżeli noise. Jak to bywa u Kadavera – jest dość różnorodnie i po tej króciutkiej rozgrzewce rozpoczyna się prawdziwy trening dla zahartowanych w boju słuchaczy. Postępujący hałas kryjący się pod „Twenty Five” przywodzić może na myśl najlepsze dokonania Merzbow z pierwszych lat działalności. Rzecz jasna, wymieszane „odpady” dźwięków silnie naznaczone są piętnem autorskości samego Zolotova. Jesteśmy w połowie pierwszej strony taśmy i bardzo powoli wypełzujemy do tytułowej kompozycji – „Self destruction ritual”. Tutaj, w odróżnieniu od na przykład materiału z Automatic Autopsy, artysta zdecydował się zamieścić kilka dłuższych utworów (około 11-13 minut). Tytułowa suita jest pierwszym przykładem takiego dokonania. Ale zamiast jednostajnej, wręcz monolitycznej struktury przekłutej szumami i trzaskami otrzymujemy spójną – jak na noise – dźwiękową strukturę o bardzo przemyślanym układzie. Środkowa część „Self destruction ritual” powinna nosić podtytuł: „zero litości dla ciszy i naszego aparatu”. W ostatecznym rozrachunku utwór, a także i nasze zmysły – nie tylko słuchu  – się wyciszają. Chwila ulgi? Nic podobnego, no chyba że szybko się pozbieramy i dobiegniemy do magnetofonu, aby pacnąć klawisz „stop”, ewentualnie „pause”. Mnie to się nie udało i to nie dlatego, że jestem zbyt leniwy. Nie zdołałem się wystarczająco szybko podnieść, gdyż po samo okaleczającym rytuale przyszła pora na sześciominutowy „Owl”. Sowy w starożytnej Grecji uważano za symbol mądrości. Może tak było, czasów tych nie pamiętam i od lat trzymam się tego, iż „owls are not what they seem” („sowy nie są tym, czym się wydają”). Tak czy inaczej, sowy zawsze uważane były za ptaki niezwyczajne, którym przypisuje się od wieków znaczenie magiczne i tajemnicze. W wielu kulturach ptak ten zwiastuje śmierć i kojarzony jest z ciemnością, nocą, smutkiem czy samotnością – najprościej mówiąc, nie zwiastuje niczego pozytywnego. Taki jest też „Owl” Kadavera. Gdzie by nie zatopić swojego ucha w jego przestrzeń, będzie mrocznie, ciemno i pesymistycznie. Między lawiną szumów i pisków wydawało mi się, że kilka razy usłyszałem jakiś tajemniczy odgłos, jakby przesterowane pohukiwania sowy. A to dopiero połowa tej „rytualnej” podróży.

Drugą stronę tej błękitnej kasety otwiera „Vagina Chew Toy”. Niezadługi, aczkolwiek pięknej urody kawałek hałaśliwego tortu. Przestery (efekty gitarowe?) przepuszczone przez paletę sekwenserów. Szczególnie interesujące są ostatnie minuty tej kompozycji, która wyciszając się zmienia swoje oblicze na znacznie spokojniejsze. Jako że jesteśmy już gdzieś w trzech czwartych hałaśliwego i zarazem apetycznego transu wysmażonego przez Kadavera, nie warto się zatrzymywać i wchodzić do kuchni po szklankę wody. No chyba że po coś mocniejszego, ale nie wiem, czy jakiekolwiek używki są tu nam jeszcze potrzebne. Może nam to zaszkodzić, ale na pewno nie zaszkodzi nam „This Will Harm You”. Po raz kolejny artysta gra z nami konwencjami sztuki futurystycznej. Śmiało kręci gałeczkami i sprawnie przesuwa suwaki swojej konsolety. Lawina wysokich tonów, ściana dźwięków, która nagle milknie, urywa się niczym niedokończony film. Chwilę potem otworem staje przed nami ostatnia i druga z kolei długa suita, jaka została namagnesowana na opisywanej tutaj chromowanej taśmie. „Almost a Monster”, bo taki jest jej tytuł, początkowo odbiega od reszty utworów. Powoli sączący się utwór narasta swoją mocą i coraz to bardziej zagęszcza się jego brzmienie, struktura. Wciąż dołączają do niego kolejne porcje dźwięków i zmiennych częstotliwości. Nagle wszystko się kończy, a z głośników płyną odgłosy szczytującej kobiety. W moim odczuciu zdecydowanie bardziej pasowałaby ta kompozycja na sam początek albumu (może z wyjątkiem owego naturalistycznego zakończenia), jednak rozumiem, że z racji specyfiki taśmy, a przede wszystkim czasu jej trwania takie musi być też rozłożenie nań utworów.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze na słowo o nośniku. Cieszę się, że wraca znowu moda na kasety magnetofonowe. U nas z całą pewnością idealnym przykładem takiej wytwórni, specjalizującej się w limitowanych wydaniach kasetowych, jest niezależna Sangoplasmo Records, która jako jedna z nielicznych polskich oficyn spotkała się z szerszym odzewem także poza Polską. Dwie dekady temu ze względu na cenę kompaktów nośnik ten cieszył się sporą popularnością. Potem wraz z rozwojem cyfrowych  urządzeń przenośnych nastąpił ich schyłek, aż wreszcie ostateczne uśmiercenie. Moim zdaniem nieco przedwczesne. Oczywiście, pliki cyfrowe czy nośniki optyczne są dużo bardziej praktyczne, a nic nie daje większej frajdy melomanowi, niż umieszczanie na talerzu czarnego (dziś już niekoniecznie) krążka i delektowanie się wyglądem i zapachem jego okładki. Ale taśma magnetofonowa jest bardzo przyzwoitym nośnikiem. Dobrze nagrany materiał i dobrze przechowywana taśma swoim brzmieniem oraz normami wcale nie odbiega od jakości i dynamiki dźwięku z płyty kompaktowej. Self destruction ritual Kadavera posiadam także w postaci bezstratnych plików WAV i w zestawieniu z materiałem analogowym wcale ten drugi nie wypada gorzej.

Ale z jakiego nośnika nie słuchać by Self destruction ritual, jest to i tak od pierwszego do ostatniego hałaśliwego tchnienia znakomity materiał. Liczę, że w niedalekiej przyszłości zostanie szerzej zaprezentowany, jak również wyczekuję kolejnych albumów samego Kadavera.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.