‘Gniew Khana’ (czyli hawkwindowy suplement alumni): odcinek 1 (z 8)
- Jak to „25 Years On” nie będzie?!?!?! – oburzył się redaktor Kapała.
- A tak, to. Na okładce widnieje Hawklords, nie Hawkwind...- odprałem
- Powinno być jako Hawkwind i powinno być po kolei, czyli po „Kwarkach”! – Wojciech zaciekle upierał się przy swoim.
Niemniej widząc jak z wściekłości zaczynają się mu formować dziwne bąbelki śliny w kącikach ust postanowiłem jednak odpuścić i obiecałem ująć „25 Years On” w dziale alumni. Wojciech nie był zachwycony, ale zaczął przynajmniej regularniej oddychać...
Być może miał rację; „25 Years On” powinienem wrzucić wcześniej. W końcu w zamierzeniu miała to być kolejna płyta sygnowana nazwą Hawkwind. Pech chciał, że akurat zespół popadł w konflikt z ówczesnym managementem, który rościł sobie prawo do nazwy (!) zespołu. Muzycy jednak nie chcąc czekać na rozstrzygnięcie sporu, postanowili wydać gotową już płytę jako Hawklords.
Czy stało się dobrze, czy źle? Ciężko powiedzieć. Fakt pozostaje faktem, że charakter muzyki okupującej zawartość „25 Years On” znacząco się różni od klasycznych pozycji zespołu. Wyszukane, trasnowe formy poszły w odstawkę. Postawiono za to na prostę i przystępność. Zresztą Hawkwind dość swobodnie odnaleźli się w panoszącym się wówczas punkowym harmidrze i na tej płycie wyraźnie słuchać próbę sprostania nowym czasom i nowej modzie. Czy udanie? Trudne pytanie. Stwierdzić na pewno można, że na wydanym rok później, a bliźniaczo podobnym „PXR5”, panom eksperyment wyszedł troszkę lepiej.
Zaczyna się od „PSI Power”. Przyjemna linia melodyczna, chwytliwy refren, partie muzyczne bez szaleństw. W sumie to piosenka. Miła dla ucha, ale wciąż piosenka. Nie jedyna zresztą. W podobnym duchu utrzymany jest „25 Years” jednak o ile otwierającego wydawnictwo kawałka mimo wszystko przyjemnie się słucha, o tyle drugi z nich wypada nieco koszmarnie. Dziwnie prowadzony śpiew Calverta drażni zwłaszcza dzięki dziwnym efektom, przez co jest głos w fragmentach refrenu brzmi jak jakieś pojękiwania. Balladową konwencję przyjmuje za to dla odmiany „The Only Ones” – prowadzony trochę bez wyrazu utwór, w którym wyróżnia się jedynie spokojna solówka skrzypiec, dość bliska manierze Eddie’go Jobsona. Nie do czegoś takiego Simon House zdążył nas przyzwyczaić...
To już lepiej wypada taki „Freefall”; dość sennie wciągający wstęp przekształcający się w fajny – i bliższy prawdziwej naturze Hawkwind – nieco trasnowy fragment. Podobać się może również „Flying Doctor” z agresywnymi partiami gitary i perkusji oraz nieco prześmiewczymi partiami wokalnymi w refrenie. Wyróżniłbym również „The Age Of The Micro-Man”, choć tutaj trudno mówić o jakiejkolwiek oryginalnośći; utwór brzmi nieco jak zmodyfikowana wersja „Fable Of A Failed Race” z płyty „Quark, Strangeness and Charm”, ale na tle dość miernego poziomu setlisty, kompozycja ta zdecydowanie wyróżnia się z całej zawartości wydawnictwa.
Powstała płyta dość wygładzona i nie do mająca zbyt wiele wspólnego z najlepszymi dokonaniami grupy. Problemy z prawem do używania nazwy ostatecznie zbiegiem okoliczności sprawiły, iż rzeczone wydawnictwo ukazało się pod inną nazwą i dzięki temu te dziwne punkowo-popowe odchyły nie zaniżyły (wysokiej zresztą) średniej jakości regularnych płyt Hawkwind.
Tak więc w sumie dobrze się stało.
W następnym odcinku: Church Of Hawkwind – „Church Of Hawkwind”.
PS. Co dziwniejsze Hawklords nadal działają. Obecnie skład tworzą: Ron Tree, Harvey Bainbridge, Jerry Richards, Adrian Shaw i Steve Swindells, którzy pod tą nazwą wydali w zeszłym roku całkiem nową płytę studyjną („We Are One”).