Dokładnie dziś, w walentynkowe święto, album ten ma swoją premierę. Japońska formacja w fińskiej wytwórni z wokalistką o ukraińskich korzeniach. Ciekawe? Z pewnością. I całkiem oryginalne. Szkoda tylko, że na tym wszelkie oryginalności na debiutanckim krążku Early Cross się kończą. No chyba, że weźmiemy jeszcze w tym względzie pod uwagę fakt, że muzyka Japończyków w żaden sposób nie czerpie z ich tradycji i kultury.
Bo panowie i jedna pani oferują nam dosyć klasyczne, europejskie granie w stylu atmosferycznego i klimatycznego metalu okraszonego delikatnie gotyckim nastrojem i żeńskim wokalem. Natasha Vaichuk ze swoim nosowym stylem śpiewania i charakterystycznym, lekko dramatycznym zawodzeniem idealnie wpisuje się w pewien kanon stylu, w którym kobieca delikatność skontrastowana jest z ciężarem metalowych gitar. Jednym słowem – album może przypaść do gustu miłośnikom wcześniejszych dokonań włoskiej Lacuny Coil. U nas swego czasu grały tak Moonlight i Delight, można też przywołać tu zielonogórski Artrosis z jego pierwszych dokonań. W materiałach promocyjnych można było ponadto wyczytać takie nazwy jak Opeth, The Gathering, Porcupine Tree, czy nawet Riverside. O ile jednak w przypadku formacji Michaela Akerfeldta (fragmenty kompozycji Piligrimage, czy delikatniejszego Cairn) i The Gathering (pewnie ze względu na żeński wokal) jest to może i zasadne, tak przy dwóch pozostałych formacjach jest raczej trafianiem kulą w płot. W ten sposób mógłbym tu przywoływać np. Anathemę, czy Katatonię, bo grają ciężko, klimatycznie i atmosferycznie. Tylko że od tych kapel Early Cross dzieli spory dystans.
Z drugiej strony, to jeszcze debiutanci. Mimo rażącego braku oryginalności i wszechobecnej wtórności jest na Pathfinder parę niezłych numerów, które wielbicieli takiego grania powinny ucieszyć. Do tych należy z pewnością rozpoczynający całość Ashes & Yarrow i promujący album Cairn (do tej kompozycji zarejestrowano też oficjalny klip). Mają dobre, zapamiętywalne melodie, a Cairn dodatkowo jeszcze zgrabne gitarowe solo (takowe też znajdziemy w Hymn To The Fallen). Najciekawiej jednak robi się pod koniec albumu. Najdłuższy, bo trwający prawie kwadrans Piligrimage, jest zdecydowanie najbardziej wartościową rzeczą w zestawie. Rozpoczęty jakby folkowym zaśpiewem, ma rozbudowany, wielowątkowy charakter i interesujący popis na gitarze nawiązujący do lat siedemdziesiątych (fakt, że trochę zajeżdżający Opeth… tak z okolic Damnation). Warto też zwrócić uwagę na zamykający płytę The Fog, z patetyczną, wzniosłą końcówką, podkreśloną piękną partią mellotronu w wykonaniu Hiroaki Kato. Co ciekawe, akurat w tej kompozycji gościnnie pojawia się w deklamacji Jan Erik Liljeström z Anekdoten.