Czy można coś więcej napisać o płycie, którą nagrywa człowiek o (prawdopodobnie) najbardziej nostalgicznym głosie na świecie poza tym, że jest cudowna? Chyba nie. Jednak zadanie dodatkowo komplikuje się, gdy tenże osobnik nagrywa 14 sennych piosenek tylko z towarzyszeniem instrumentów klawiszowych. Wówczas autor recenzji nerwowo chwyta za słownik i zaczyna wyszukiwać czternastu synonimów słowa „piękno”.
Urok, wdzięk, czar, krasa, uroda, atrakcyjność, artyzm, bajkowość, emocjonalność, gracja, powab, malowniczość, poetyczność, elegancja. Oto 14 pierwszych, które przyszły mi do głowy i każdy z nich mógłby być opisem kolejnych zawartych na „Mid Air” kompozycji.
Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Paul Buchanan zdecydował się na sygnowanie tej płyty własnym nazwiskiem. Może dlatego, że skrzyknięcie zespołu nie jest już sprawą tak łatwą jak kiedyś (sam Buchanan przyznał, że od czasów mini-trasy w 2008 roku – w której części obejmującej występ w Glasgow Royal Concert Hall niżej podpisany miał okazję uczestniczyć - urwał mu się kontakt z klawiszowcem Paulem Josephem Moore’m), może chęć nagrania kilku piosenek całkowicie po swojemu? Cięzko powiedzieć. Niemniej nie trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby zmienić aranżacje utworów, całość mogłaby spokojnie ukazać się pod szyldem The Blue Nile. Ten sam charakter, ta sama głębia, no i przede wszystkim ten sam – nie dający się pomylić z nikim innym – głos. Co by nie mówić, macierzysty zespół Buchanana niejednokrotnie zafundował nam podobnie zaaranżowane utwory, żeby wymienić tylko „Family Life” z płyty „Peace At Last” z 1996 roku, czy „From A Late Night Train” i „Easter Parade” z dekady wcześniej. Zresztą nie jest to istotne. Ważne, że nowa muzyka autorstwa pana Buchanana ujrzała światło dzienne. Przez tyle lat działalności (pierwsza płyta The Blue Nile ukazała się w 1984 roku) wydawnictw stworzonych przez tego (urodzonego w Edynburgu) Artystę nie doczekaliśmy się zbyt wielu. Tak więc należy się cieszyć z tego, co zostało nam dane...
14 utworów, niewiele ponad pół godziny muzyki. Tylko i aż... Wyłącznie spokojny, cichy i momentami - rzec by się chciało – niemal stłamszony śpiew lidera The Blue Nile oraz proste klawiszowe dźwięki. Zdawać by się mogło, iż skromne aranżacje poszczególnych kompozycji i ubogość brzmienia wpłyną negatywnie na charakter całości. Nic bardziej mylnego; niesamowita przestrzeń i nastrój wytworzony w ten dość oszczędny sposób są atutem. Płyta uracza, czaruje i chwyta za serce. Po pierwszym przesłuchaniu wydawać się może, że poszczególne kompozycje zlewają się w całość. Widocznie takie było zamierzenie samego Artysty, jednak nie trudno od razu wymienić te zapadające w pamięć momenty: piękne tło w utworze tytułowym, przepiękną linię melodyczną „Cars In The Garden”, ‘fanfaryczność’ instrumentalnego „Fin De Siècle”, czy brzmiący niemal jak kołysanka „I Remember You”. Wszystko to z zachowaniem proporcji i blasku (za słynnym cytatem Tomasza z Akwinu). „Mid Air” jest propozycją niemal idealną na romantyczne, jesienne wieczory z ukochaną, wtuloną w wasze ramię. Do pełni szczęścia zalecam jeszcze ciepły koc i szklankę rumu z colą...
Płyta – niespodzianka w najlepszym wydaniu. „Mid Air” ukazało się bez jakiejkolwiek akcji promocyjnej, bez nerwowości wyczekiwania, a mimo to i tak wspięło się na szczyt notowań sprzedaży w Szkocji i do drugiej dziesiątki w Zjednoczonym Królestwie. Prawdziwa sztuka obroni się sama? W tym przypadku jak najbardziej ‘TAK’.
PS. Polecam wersję 'deluxe'. Dodatkowa płyta zawiera blisko 27 minut muzyki. Odrzuty, remiksy, jeden fragment koncertowy i kilka wersji instrumentalnych utworów z podstawowej setlisty płyty. Materiał troszkę nierówny, ale warty wysłuchania.