Requiem aeternam dona eis Domine et lux perpetua luceat eis, czyli Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci…
Msza za zmarłych albo inaczej muzyczna msza żałobna będąca kompozycją wykonywaną początkowo w Dzień Zaduszny, a później także podczas zwykłych (choć nie dla zwykłego człowieka pewnie) uroczystości żałobnych. Należy do typu tzw. mszy wotywnych, czyli takich, które były zamawiane przez wiernych w intencji ulżenia cierpienia duszom pokutującym w Czyśćcu. Po jakimś czasie forma ta uniezależniła się od religijnych odniesień – tzn. nadal traktowana była jako msza żałobna, ale kompozytorzy pisali Requiem traktując je jak kolejną formę muzyczną, dzięki czemu soliści, chóry i orkiestry wykonywali je już nie tylko w kościelnych nawach, ale i w salach koncertowych.
Dziś, wiadomo z jakim kompozytorem słowo to łączy się nieodzownie. Jednak nie o Mozarcie będzie mowa, a o Requiem Gabriela Fauré. Inaczej brzmiące, z inną myślą skomponowane, Requiem Fauré brzmi niesłychanie… radośnie. Wynika to pewnie z samego podejścia kompozytora do tematu śmierci. Francuz powiedział kiedyś, że właśnie tak widzi śmierć: jako radosne uwolnienie, raczej dążenie do szczęścia ponad grób niż bolesne doświadczenie i smutek. I to słychać w jego muzyce. Mimo tego, że był on długoletnim organistą w paryskich kościołach, w muzyce nie słychać lamentu, tak typowego dla religijnych mszy żałobnych. Jest raczej zupełnie swobodne potraktowanie tematu,
z pięknym, porywającym punktem kulminacyjnym (Pie Jesu), do którego i od którego zdają się prowadzić wszystkie tematy muzyczne, proponowane przez kompozytora. Moje ulubione wykonanie kompozycji Fauré to Orkiestra Pól Elizejskich i Philippe Herreweghe, belgijski dyrygent, jeden z prekursorów autentyzmu w muzyce, specjalizujący się głównie w dziełach … Jana Sebastiana Bacha. Herreweghe był założycielem i kierownikiem chóru Collegium Vocale Gent, a także wspomnianej wyżej Orchestre des Champs Elysées. Obecnie jest kierownikiem artystycznym Królewskiej Filharmonii Flamandzkiej w Antwerpii. Wielokrotnie wypowiadał się, że jego interpretacje muzyki mają na celu odtworzenie pierwotnych warunków wykonywania i instrumentacji tejże. Czy mu się to udało? Trudno powiedzieć, bo jak zwykle w takich przypadkach postrzegany jest jako postać kontrowersyjna. Zwłaszcza jego „bachowania” odbijają się od ściany do ściany. Od uwielbienia jednych, po krytykę drugich. Na szczęście nie Bachem się zajmujemy, a Gabrielem Fauré, więc spieranie się autorytetów pozostawimy poza krawędzią teraźniejszych zainteresowań.
Requiem op. 48 ma więc jedynie siedem części (spójrzcie na wspomnianego Mozarta lub dajmy na to Verdiego): Introit połączony z Kyrie, Offertoire, Sanctus, Pie Jesu, Agnus Dei – łącznie z Lux aeterna, a także Libera me oraz In Paradisum. Różni się zatem od konwencji requiem opartej na soborze trydenckim i potrydenckim rozumieniu pojęcia ‘msza żałobna’. Przede wszystkim nie ma w nim – co wydaje się mimo wszystko niesamowite – części Dies Irae. No, może z wyjątkiem jej ostatnich dwóch wersów („Pie Jesu Domine, dona eis Requiem”), które jednak zostały opracowane przez Fauré jako osobny fragment muzyczny. Brak Dies Irae (kiedyś dla mnie niewyobrażalny, zresztą spróbujcie sobie Requiem Mozarta wyobrazić bez tej części) rekompensuje z nawiązką ów „nowy” kawałek. Bo Pie Jesu zdaje się być magnum opus kompozycji – całość requiem skupia się wokół tej niespełna czterominutowej części. Wszystko, co przed nią, i wszystko, co po niej zdaje się wynikać z pięknej, melodyjnej, przejmującej partii solowej, śpiewanej przez sopranistkę głosem pełnym nadziei i jakiegoś takiego wewnętrznego szczęścia. Kolejna zmiana, w stosunku do „klasycznej” formy to włączenie przez kompozytora dwóch części nienależące do liturgii mszy żałobnej, ale pochodzące z liturgii obrzędów pogrzebowych: Libera me oraz In Paradisum.
Omawiana kompozycja została przez francuskiego autora napisana na przestrzeni kilku lat. Wielokrotnie też ją przerabiał, dodając co i rusz nowe instrumenty do wcześniejszego składu orkiestry. Wersja zaprezentowana na płycie wydanej przez wytwórnię Harmonia Mundi to orkiestracja tego dzieła z 1901 roku, dokonana przez samego autora na potrzeby tzw. dużej orkiestry i wielkich sal koncertowych. Brzmienie płyty idzie w parze z perfekcją wykonawczą. Słucha się tego z przyjemnością, ale jak może być inaczej, skoro Gabriel Fauré, zapytany o dedykację tego utworu (myślano pierwotnie, że kompozycja postała w hołdzie dla zmarłego ojca) odpowiedział: “My Requiem was composed for nothing... for pleasure, if I may say so”
Zapomniałbym! Na płycie znajduje się jeszcze symfonia d-moll Cesara Francka. Cóż, na kolana nie rzuca (ale po Requiem Fauré mało co mogłoby rzucać), więc gdyby jej tam nie było, nikt by nie zauważył…
W taki dzień radosne Requiem? A czemuż by nie… Wieczność powinna nas cieszyć, nie martwić.