Utyskiwałem ostatnio na kolejne, pojawiające się z szybkością karabinu maszynowego, studyjne dzieła Jorna. Sztampa i przewidywalność wynikająca z jego muzycznej wszędobylskości coraz bardziej dopadały tego charyzmatycznego wokalistę. Tym razem jednak Jorn zrobił sobie, od wiodącego projektu, trzyletnią przerwę (poprzedni studyjny krążek Spirit Black ukazał się w 2009 roku). Oczywiście że sporo się działo w tym czasie w jego obozie. Było Jornowe Greatest Hits (Dukebox), był hołd dla zmarłego Ronniego Jamesa Dio (Dio), był wreszcie album koncertowy (Live In Black). A do tego jeszcze ukazał się nowy Masterplan (Time to Be King), kolejna odsłona projektu z Russelem Allenem (The Showdown). Były też flirciki z Avantasią, czy Trillium. Nie szkodzi. Oddech od premierowych kompozycji firmowanych nazwiskiem Norwega wydawał się strzałem w dziesiątkę. Bo Bring Heavy Rock To The Land przynosi jeden z najlepszych materiałów, jakie udało się temu utalentowanemu muzykowi stworzyć.
Naturalnie, że większych zaskoczeń nie należy się spodziewać. Jorn wraz ze swoim składem (tym razem lekko odmienionym) w dalszym ciągu fantastycznie odnajduje się w łączeniu klasycznego hard rocka i heavy metalu oraz w dalszym ciągu śpiewa, jak niewielu w tej branży. No to co w tej płycie jest lepszego? Po pierwsze – udane melodie. W tego typu graniu to nieodzowne, a ostatnio było z tym różnie. Po drugie – konstrukcja i dramaturgia albumu. Na Bring Heavy Rock To The Land Jorn nie zalewa nas zmasowanym atakiem hardrockerów galopujących z niemalże powermetalową prędkością. Te – a jakże – są! Chains Around You, czy Ride To The Gun są tego idealnym przykładem. Wsadzone jednak gdzieś w środek albumu emanują pozytywnym czadem, fajną motoryką i przede wszystkim świetnymi refrenami. Zresztą już początek krążka pokazuje, że muzyk miał pomysł na jego budowę. Mroczne intro w postaci niespełna trzyminutowego My Road jest udanym wprowadzeniem do pojawiającego się zaraz mięsistego, obdarzonego świetnym riffem utworu tytułowego. Sama kompozycja brzmi niczym klasyk gatunku. Warto wspomnieć o dwóch coverach. Pierwszy z nich Ride Like The Wind znany miłośnikom ciężkiej muzy z albumu Destiny Saxon a stworzony tak naprawdę przez Christophera Crossa, wydaje się lepszy od pierwotnych wersji. Drugi – Masterplanowy Time To Be King – choć zaaranżowany bardziej rockowo, wydaje się raczej niepotrzebnym dodatkiem.
Na koniec zostawiłem dwie prawdziwe perły. Balladowe (w wypadku tej drugiej kompozycji, raczej półballadowe) The World I See i Black Morning to być może najlepsze piosenki Jorna od lat utrzymane w takowej stylistyce. Klimat, wzruszająca melodia… Ech, ten album pokazuje, nie tylko muzycznie, ale i tekstowo, prawdziwą miłość Jorna do muzy.