Mój znajomy polecił mi ten krążek mówiąc, że jeżeli w jakiś sposób zawiodło mnie nowe Dead Can Dance, „The Architecture of Melancholy” powinno mi to wynagrodzić. I że jest to arcydzieło.
Nowego Dead Can Dance jeszcze oficjalnie nie ma, chociaż wszyscy zainteresowani dobrze już to znają. No ale jako, że oficjalnie jeszcze nie ma, to z oficjalną oceną wstrzymamy się do czasu oficjalnej premiery. A „The Architekture of Melancholy” jest jak najbardziej oficjalnie i fizycznie od dobrych kilku miesięcy, to można się nią zająć bez żadnych obiekcji.
O samym artyście wiem bardzo niewiele, w zasadzie nic. Wiem, że to jest jego druga płyta solowa (pierwszej nie znam) i że jest ważnym człowiekiem w grupie Arcana. Której też praktycznie zupełnie nie znam – jej debiut pierwszy raz posłuchałem raptem kilka godzin temu (dość zgrabna zżynka z Dead Can Dance).
W każdym razie płyta Petera Bjärgӧ jest na tyle dobra i ciekawa, że postanowiłem coś o niej napisać. Wrzucam to co prawda do worka z napisem „gotyk”, ale pewnie bardzo wiele osób, będzie się pewnie zżymać z tego powodu, bo pewnie bardzo wiele osób, które znały go wcześniej, nie tylko z dokonań solowych, a pewnie przede wszystkim z działalności w grupie Arcana i im taka etykietka nie będzie do końca pasować. Mnie tak etykietki jeden ganzegal, najważniejsze, żeby się tego słuchało miło i przyjemnie. A niewątpliwie „The Architecture of Melancholy” takową pożądaną cechę posiada. Chociaż na pewno nie jest to arcydzieło, ani nawet przy arcydziele nie stało.
Gotyk plus klimat metal, plus Dead Can Dance, plus trochę Fields of The Nephilim, plus trochę ambient – to tak, żeby przybliżyć zainteresowanym, w jakich rejonach porusza się Peter Bjärgӧ. A jakbym napisał, ze czasami to wszystko przypomina This Mortal Coil z McCoyem na wokalu, to pewnie też bym się nie pomylił („A Wheel of Thoughts”).
Bjärgӧ fajnie operuje klimatem, potrafi zbudować taki smutno-jasno-melancholijny nastrój. No bo tak – taka ta muzyka jest, ostatnią rzeczą którą można o niej powiedzieć, to to , że jest mroczna, czy dołująca. Jest taka jak okładka, schody w jakiejś zrujnowanej wieży, wszystko skąpane w jasnym, słonecznym świetle, taka właśnie melancholijno – romantyczna.
Wszystkie kompozycje, prawie wszystkie kompozycje, są do siebie podobne – podobne tempo, eteryczne melodie, bardzo przestrzenne brzmienie – a’la 4AD z lat osiemdziesiątych, oparte głównie na syntezatorach i gitarach mocno przetworzonych elektronicznie. Można powiedzieć, że to tak na granicy monotonii. Wyjątkiem jest bardzo ładny, ambientowy „Sleep Dep.Loop1” – trochę inny od reszty płyty, bardziej przypominający Briana Eno niż na przykład Dead Can Dance.
Żeby szarpnąć się na coś tego typu, trzeba mieć naprawdę znakomity materiał do dalszej obróbki, bo inaczej słuchacz uśnie w ciągu kwadransa. Peterowi Bjärgӧ raczej udało się uniknąć zamulenia słuchacza, bo jednak trochę sensownej muzyki skomponował. Chociaż i tak bardziej można go bardziej pochwalić za klimat płyty, a za muzykę nieco mniej. Poza tym musi sobie zdać sprawę, że poleganie tylko na jednym schemacie muzyczno-aranżacyjnym daleko go nie zaprowadzi. Bo na jeden raz jest to rzecz wcale atrakcyjna. Ale kilka płyt pod rząd, w takiej manierze, podobnych, równie średnio wyrazistych muzycznie…? To czy ja wiem? Prawdopodobnie jeszcze jedna taka i po więcej nie będzie się co schylać. Dlatego na przyszłość powinien zadbać o nieco większą różnorodność w swojej twórczości. Ale teraz jest teraz, mamy „The Architecture of Melancholy” i skupmy się na niej. I trzeba przyznać, że to rzecz bardzo przyjemna, jak już wcześniej wspomniałem, o ciekawym klimacie, bardziej wyrafinowana, niż można byłoby się spodziewać po płycie z takiej półki.
Dla takich rzeczy punktem odniesienia jest dla mnie „Magenta Skycode” This Empty Flow. Przy tym „The Architecture of Melancholy” prezentuje się solidnie, nawet bardzo solidnie, ale niewiele więcej. Dla mnie jest to między siedmioma gwiazdkami z plusem, a ośmioma z minusem, chociaż muszę przyznać, że słucham tego ostatnio bardzo często. Co prawda głównie dlatego, że recenzję pisałem, ale absolutnie bez przymusu i absolutnie z przyjemnością, dlatego niech będzie te osiem gwiazdek. I pewnie w jakimś plebiscycie na płytę roku 2012 też bym na nią zagłosował – oczywiście nie w samym czubie, ale pod koniec pierwszej dziesiątki, czego nie?