Before We Forget – Zanim zapomnimy.
Nieprzypadkowo to ta płyta o tytule nawiązującym do zawodności ludzkiej pamięci. Bo ile będziemy pamiętać Jona Lorda? Do śmierci, albo do demencji, lub Alzheimera. A po nas kto? Właśnie. Ilość ludzi, którzy będą wiedzieli kto to był Lord, stopniowo będzie zbliżała się do zera…
Ale before I forget, z jakich to nie byłoby powodów, napiszę o „Before I Forget” i niestety po raz kolejny muszę pisać recenzję – epitafium.
Jeśli się dobrze przyjrzeć solowej dyskografii Lorda, ale takiej całkiem solowej, to „Begore I Forget” jest jedyną taką stricte rockową płytą tego artysty. Bo jednak „Pictured Within”, „Sarabande”, czy „Windows” to jednak całkiem inna para kaloszy. Dość dziwne prawda? Ale chyba tylko trochę. Wydaje się, że na rockowym poletku miał okazję wykazać się i po wyżywać w zespołach, w których grał i stwierdził, że solo to można pograć co innego. Zresztą „Sarabande”, czy „Windows” świadczą o tym, że zawsze ciągnęło go w stronę muzyki klasycznej i to „Before I Forget” mogło być zaskoczeniem, że nie jest to płyta podobna do poprzednich. Po raz pierwszy był to album też i z piosenkami (razem czterema), a klasyczne wycieczki zostały dość mocno ograniczone, w zasadzie do dwóch utworów – „Bach Onto This” i „Tender Babes” (wariacje na klasyczne tematy). Zaskakująca jest ta część piosenkowa, bo można byłoby się spodziewać czegoś bardziej stylowego, pasującego do hard-rockowego emploi Lorda, a on sobie zafundował wycieczkę w dużo lżejsze, na przykład AOR-owe, rejony. I nawet zgrabnie mu to wyszło – „Chance on A Feeling” to był materiał na duży przebój, a "Hollywood Rock And Roll” – na nieco mniejszy. Płyta wyraźnie dzieli się na dwie części, tak jak winyl na strony – pierwsza bardziej rockowa, głośniejsza, dynamiczna, włącznie z tymi klasycyzującymi „Bach Onto This” i „Tender Babes”, a druga, pozostałe utwory – dużo spokojniejsze – począwszy od tytułowego. Ale też i jak na pierwszej stronie mamy dwa utwory instrumentalne i dwie piosenki – tym razem są to ballady, bardzo ładne ballady – soulowa „Say It’s Allright” (Vicky Brown na wokalu) i jeszcze ładniejsza „Where Are You” (Elmer Gantry).
Mimo swej różnorodności „Before I Forget” to jednak rzecz stylowa. Na pierwszy rzut ucha może się to nam wydawać nieco eklektyczne, ale da się doszukać w tym jakiejś myśli przewodniej. A odpowiedni podział na strony – rockową i spokojniejszą – bardzo pomógł. W pewnym sensie przypomina mi to „Please Don’t Touch” Hacketta – też wsadzono tam wiele różnych rzeczy, ryzykując, że się to będzie ze sobą gryzło i tak jak u Lorda, też się jakoś udało.
Pewnie kilka osób słuchając „Chance on A Feeling” może się nieźle zdziwić – A to na pewno Lord? – i nie daj Boże zniechęcić się, ale myślę, że spore fragmenty tego albumu wynagrodzą im ten „dyskomfort” z nawiązką. Warto.
Okładka jest z oryginalnego wydania winylowego z 1982 roku (reedycja CD z 1999 ma całkiem inną).