Ryszard Tymon Tymański to jedna z ciekawszych postaci tworzących polską scenę muzyki alternatywnej. Założyciel takich grup jak Kury, Czan, Miłość, Trupy i Tymon & Transistors w moim mniemaniu to muzyk kultowy, łamiący wszelkie standardy, nie bojący się krzyżówek stylistycznych, przy tym stale broniący się przed brakiem pomysłowości. To spod jego rąk wyszło wiele, naprawdę wiele fantastycznych, ambitnych krążków. Jak na złość, nasze społeczeństwo kojarzy go jedynie z albumami, które zrobił, kolokwialnie mówiąc, dla jaj. Jednak humor Tymona, który kojarzy mi się z samym mistrzem – Frankiem Zappą, wcale nie oznacza prostactwa i wymaga od słuchacza ciut więcej, niż niejedna poważna produkcja. Zarówno "P.O.L.O.V.I.R.U.S." Kur, jak i "Wesele" Transistorsów to wielka dawka dobrego dowcipu i nieoczywistych piosenek, jednak przyznać trzeba, że to ten pierwszy album jest bardziej bezkompromisowy i daje solidniejszego kopa. Postaram się go Państwu przybliżyć.
To miała być najgłupsza płyta świata. Tymański postanowił strzelić pstryczka w nos wszystkim gatunkom muzyki. Podkreślam słowo "wszystkim", bo Rychu nie wyśmiewa na głos tylko disco-polo czy hip-hopu, ale także gatunki, które sam wykonuje – chociażby jazz i rocka. Robi to w taki sposób, że gęba sama się śmieje, choć wydawałoby się, że nie jest to wysublimowane, pełne polotu poczucie humoru. Powtórzę jeszcze raz: to miała być najgłupsza płyta świata. Słychać to już od początku, kiedy to Kury raczą nas disco-polowym "Śmierdzi mi z ust", którego tekst nie traktuje o niczym innym, jak właśnie o przykrym zapachu z ust głównego bohatera. Skoczny refren, zapewne zatrząsłby remizą, wszyscy po kilku kolejkach świetnie by się przy tym kawałku bawili. I to z uśmiechem. Ten właśnie utwór jest idealnym przykładem swoistego dualizmu "P.O.L.O.V.I.R.U.S.a". Pewnie wielu pomyśli "O czym ten recenzent pieprzy!?", ale wystarczy wsłuchać się w warstwę muzyczną większości piosenek zawartych na płycie – wcale nie są one takie błahe i banalne, a czasem wręcz zaskakują ambitnymi partiami. "Jesienna deprecha" to kolejne disco-polo, które mimo tytułu bawi. Kawałek wieńczy fajna, saksofonowa partia. "Nie martw się, Janusz" to odjazd całkowity. Wstęp stanowi monolog przetworzonego głosu, w którym słyszymy teksty na temat antykoncepcji. Dalej robi się bardzo fajnie, bo na bazie elektronicznego loopa muzycy Kur grają rewelacyjne partie. Jest tu pełno smaczków – od jazzu, po niemal frippowskie zagrania. "Dlaczego?" to inne spojrzenie na poezję śpiewaną. Zaczyna się nawet nastrojowo, ale... no właśnie. Tymon i spółka nie zrobili tej płyty dla nastrojowych, pościelowych balladek. "Czy lubisz robić gówno? Czy myślisz, co to śmierć?" - tym nas chłopaki częstują i właśnie to, mimo wszystko, powoduje niepowstrzymywany atak śmiechu. "Kibolski" to parodia hip-hopu, traktująca o pseudokibicach w bardzo ironiczny sposób. Podkład jest majstersztykiem, posłuchajcie! Knajpiane, brzmiące trochę retro "Sztany Glany" swoim refrenem rozbujają każdego. A że przy tym wszyscy będą ryczeć ze śmiechu, to co innego... Tytuł "Ideałów Sierpnia" mówi sam za siebie... Tymon wyśmiewa polityczno-wyzwoleńcze wielkie songi i robi to w niezłym stylu. Podejrzewam, że fani metalu słysząc gitary w obu częściach "Trygława" byliby zadowoleni. Inaczej już z tekstem... Growlowane teksty: "Jestem dobry!!! Ustępuję miejsca starszym w tramwaju" raczej odbiegają od metalowej stylistyki, ale wszystkich poza żelaznymi fanami gatunku z pewnością ubawią. "Nie mam jaj" to z kolei strzał prosto w muzyków reggae. "W Babilonie zdrada, każą nosić jaja, a jaja podnoszą emocje i wywołują wojny" – no nie zabawnie? Zabawniej jest w "Szatanie", w którym Tymański naśladuje manierę wokalną Artura Gadowskiego. To chyba mój ulubiony numer z drugiego albumu Kur. Ludzie dziwnie na mnie patrzą, gdy nucę sobie refren... "Mój dżez" to parodia wiadomo czego, tytuł wszak mówi nam wystarczająco wiele. Ryszard wygłupia się, ale tak naprawdę ma zupełną rację, śpiewając: "Bo dżezu nikt nie kuma, man". "Adam ma dobry humer" to wolna interpretacja tradycyjnego "Teraz jest wojna" na temat volksdeutschów, ubeków i duchownych. W countrowym "O psie" zespół nabija się z osób znęcających się nad czworonożnymi, jest to rzecz jasna dość czarny humor, ale czego innego się spodziewać? "Lemur" to przyjemny numer, ale zaskakuje to, co usłyszymy na samym końcu. Kury ukryły bowiem jeszcze jeden, dziwny utwór, w którym usłyszymy solo perkusyjne i tymonową recytację. Pomiędzy utworami na płycie możemy też posłuchać trzech "Gadek" o koszykówce, podczas których Tymański cały czas prowokuje durnymi tekstami. Bardzo urocze przerywniki...
"P.O.L.O.V.I.R.U.S." to dzieło szalone, ale to szaleństwo sprawia, że jest to płyta genialna i kultowa. Niełatwo jest celowo zrobić muzykę kiczowatą, a co dopiero muzykę dryfującą pomiędzy kiczem a artyzmem, do tego tak eklektyczną. Dla jednych beznadziejna, dla innych genialna. Mnie ten wirus zaraził, teraz kolej na Państwa...