Robotnicza okładka oraz tytuł nagranej przez Vaiping płyty – Industrial Workers of the World – nie są przypadkowe. Industrial Workers of the World (w skrócie IWW) to utworzony na początku XX wieku w Stanach rewolucyjny związek zawodowy, w Polsce znany jako Robotnicy Przemysłowi Świata. Związek ten na świecie istnieje do dziś i odwołuje się w swych założeniach do taktyki rewolucyjnego syndykalizmu. To tyle, jeśli chodzi o wyjaśnienia. Jeśli ktoś ma ochotę bardziej zagłębić się w historyczne szczegóły syndykalizmu reformistycznego oraz rewolucyjnego odsyłam do podręczników historii, ekonomii, politologii lub po prostu do wyszukiwarki Googla. Warto jeszcze wspomnieć, że zespół na koncertach występuje w podobnych uniformach, co panowie na okładce ich najnowszej płyty.
Industrial Workers of the World jest drugim albumem Norwegów i w gruncie rzeczy od strony muzycznej nie odbiega zbytnio od ich debiutu, The Great Polar Expedition (2007). Najnowsze wydawnictwo, mimo że nie trwa nawet czterdziestu minut, jest jednym z ciekawszych tzw. albumów koncepcyjnych, jakie było mi dane usłyszeć na przestrzeni ostatniej dekady. Muzyka Vaiping nie należy do tej przesadnie rewolucyjnej, innowacyjnej i wyjątkowo oryginalnej. Ale hola hola, popularnego konia z rzędem temu, kto wskaże artystę, który tworzy coś nowatorskiego, a w dodatku takiego, który odcina się od bagażu przeszłości i nie czerpie z niego jakichś inspiracji. Ja zawsze cenię takich muzyków, którzy z czegoś, co już powstało, tworzą nową, ale oryginalną jakość; mieszają z nowymi elementami, wykazując się przy tym własną wyobraźnią i talentem artystycznym, twórczym. Świetnym tego przykładem niech będzie Steven Wilson, The Mars Volta, Circle[1], Boris czy Opeth (szczególnie ich ubiegłoroczny album Heritage).
Album rozpoczyna się portowymi odgłosami w „Land for Sale”, które najpierw przeplatają się z muzyką, a potem całkowicie przemieniają w pulsujący i ambientowy rytm, przechodząc następnie w króciutki, parosekundowy „Street Talk”. Tak naprawdę dopiero od akronimiczego, tytułowego „IWW” rozpoczyna się w pełni muzyczna, właściwa część wydawnictwa. Dużo tutaj przytłaczającej, fabrycznej ciężkości, loopów, mocnych elektronicznych rytmów, poprzeplatanych gitarowymi riffami. Jeden z członków grupy – Per Magnus Johnsen – częstokroć sięga po gitarę dwunastostrunową. Ciągłe synkopy i pozorna monotonia dźwięków to jedne z bardziej rozpoznawalnych cech muzyki Vaiping. Jednakże jest coś takiego w tych dźwiękach, iż się nie nudzą, a słuchacz wpada w bardzo przyjemny trans. Świetnym tego przykładem jest kompozycja „Transatlantic”, w którą dodatkowo wpleciono kobiecą wokalizę. W przeważającej części wokale na Industrial Workers of the World zostały zniekształcone i przetworzone; brzmią jakby śpiewane przez megafon. Nie są one jednak umieszczone na zasadzie niewiele wnoszących, rozproszonych ozdobników, gdyż tworzą pewną fabułę, swoistą narrację całego konceptu. Kolejnym znakomitym wyznacznikiem stylu tego zespołu jest utwór „Wind Will Blow”, płynnie przechodzący w „Listen Up”. Jest tutaj również kilka muzycznych fragmentów, które przewijają się przez krążek parę razy, wystarczy porównać trzon „Wind Will Blow” i pierwszą część „Victory”. Zresztą ten ostatni brzmi jakby go remiksował Bola, Aphex Twin (połamana elektronika) z Pharaoh Overlord (mięsiste, zapętlone riffy)... Ich muzyka brzmi jak połączenie Ministry, Nine Inch Nails, duetu Leftfield, wczesnego Depeche Mode, słychać w muzyce Norwegów inspiracje Tool, Kraftwerk, a nawet Meshuggah (kilka perkusyjnych sampli brzmi jak gdyby były żywcem wyjęte z Catch 33 – np. „Victory”, „The Blue Ribbon”) i twórczością Toma Waitsa.
Dwie ostatnie kompozycje odstają od całości najbardziej. Obie – „High Hopes” i „Pie In The Sky” – w swych tytułach wyraźnie nawiązują do Pink Floyd. Jeśli chodzi o pierwszy, to może nie tyle zmienia się jego brzmienie, co uwagę przykuwa żeński śpiew à la Jónsi. Natomiast w „Pie In The Sky” zmienia się wszystko, muzyka staje się radośniejsza, brak tutaj ciężkich i przytłaczających rytmów, a melodia przypomina twórczość psychodelicznego Simon Dupree and the Big Sound albo „tajemniczego” i efemerycznego The Dukes of Stratosphear[2].
Jeśli poprzednia płyta przypadła komuś do gustu, ręczę, że i tak będzie tym razem. Natomiast tym, którzy w ogóle nie znają twórczości kwartetu z Bergen, a lubią dobrą i dopracowaną muzykę, tworzoną gdzieś na pograniczu post- i stoner rocka oraz industrialnej elektroniki (mój znajomy określił to jako „Laibach w wersji soft” – ja powiedziałbym, że raczej NIN), naprawdę polecam Industrial Workers of the World.
[1] – mam na myśli rockową, eksperymentalną grupę Circle pochodzącą z fińskiego Pori. W latach ’70 ubiegłego stulecia istniał również pod tą nazwą jazzowy zespół, który współtworzyli: Chick Corea, Dave Holland, Barry Altschul oraz Anthony Braxton.
[2] – członkowie XTC pod tą nazwą wydali w 1985 roku mini-album 25 O'Clock, a dwa lata później LP Psonic Psunspot. Obecnie można zakupić oba te wydawnictwa jako Chips from the Chocolate Fireball: An Anthology.