Samotny wędrowiec idzie przez sosnowy bór. Długie, jasne włosy opadają na barczyste ramiona. Niebieskie oczy wpatrują się w szare, zimowe niebo. Nagle nad mężczyzną przelatują dwa czarne jak smoła kruki. Włóczykij słysząc ich krakanie, mamrocze niezrozumiałe słowa, brzmiące jak zaklęcia. Długo przygląda się sylwetkom ptaków, niknącym na horyzoncie. W końcu wyrusza w dalszą drogę. Brnąc bez śladów zmęczenia przez śnieg, dociera do górskiego strumienia. Przejrzysta, krystalicznie czysta woda odbija twarz ostatniego barda Skandynawii. Na imię mu Varg, a jego przydomek brzmi - Vikernes.
Burzum jest jednym z projektów muzycznych, które znam niemalże na wylot. Niegdyś słuchałem bardzo dużo black metalu, obecnie przerzuciłem się na inne brzmienia. Ale wspomnienia pozostały - do dzisiaj uważam, że Varg stworzył najlepszą i najbardziej klimatyczną muzykę w tym gatunku. Otwórzmy zatem zakurzoną szufladkę wyobraźni, w której znalazło się miejsce dla albumu Fallen.
Varg na początku swojej muzycznej kariery grał czysty black metal, chociaż jako jeden z pierwszych połączył ten gatunek z ambientem i elektroniką. Burzum to magiczna wizja utraconego świata pogaństwa, w którym ludzie żyli w symbiozie z naturą. Przyznam, że jest to wizja bardzo kusząca dla wrażliwego słuchacza. Nie wystarczy jednak dzień, aby poznać przesłanie tekstów Vikernesa. Do tego trzeba dochodzić stopniowo, poprzez zrozumienie ideologii kryjącej się za muzyką. Nie mi oceniać słuszność przekonań tego dosyć kontrowersyjnego Norwega. Mimo wszystko polecam przeczytanie jego esei, które znajdziecie na oficjalnej stronie artysty. Muzyk, zanim znalazł się w więzieniu, wydał kilka niezmiernie intrygujących płyt. Każda z nich zasługuje na osobną recenzję. Tym razem przyjrzymy się krążkowi Fallen.
Oprawa graficzna jest chyba jedną z największych niespodzianek, jakie prezentuje Varg na Fallen. W porównaniu do pierwszych, typowo black metalowych okładek, gdzie przeważały odcienie szarości i czerni, ta okładka jest prawdziwym ewenementem. Przedstawia obraz jednego z francuskich przedstawicieli realizmu - Williama Adolphe Bouguereau. Dzieło to doskonale oddaje charakter i brzmienie płyty.
Gitary są dosyć wysoko nastrojone. W przeciwieństwie do poprzedniej płyty – Belus – zostały nagrane nieco głośniej, ale styl gry pozostaje ten sam. Jest to ciągłe powtarzanie kilku chwytów, praktycznie bez żadnych zmian. Prostota, ale mimo wszystko efekt osiąga. Inaczej mówiąc, niezmiennie od powstania Burzum. Pierwsze albumy były może minimalnie bardziej skomplikowane technicznie, ale styl gry w zasadzie niewiele się zmienił. Wokal stanowi największą zaletę płyty. Mamy tu siejący grozę i strach growl, choć zdecydowanie różniący się od stylu wypracowanego przez artystę w latach dziewięćdziesiątych. Usłyszymy również całkiem czyste wokale, co stanowi nowość w historii projektu. Wcześniej występowały bardzo skromnie i rzadko. Zdecydowanie brzmią one pięknie i zmuszają do refleksji.
Nowa płyta przesiąknięta jest hymnem ku czci Matki Natury. Mimo stosunkowej prostoty instrumentalnej czuć to na kilometr - wystarczy posłuchać ostatniego kawałka: niby większość utworu to samo rytmiczne uderzanie w bębny, ale w połączeniu z niemal psychodelicznymi szeptami Vikernesa (występującymi również w intrze), które przy większej dawce pewnie niejednego człowieka wprawiłyby w szaleństwo; tworzy się bardzo specyficzny klimat, spróbuję określić go w kilku zdaniach.
Słuchając wspomnianego intra, czuję, że znajduję się w jakimś mało ludzkim miejscu, piekło czy świat podziemny (Hel/Hades jakkolwiek to nazwiecie, w końcu mity są w dużej mierze uniwersalne dla wielu kultur, ale w tym wypadku sądzę, że należy mówić o świecie podziemnym z mitologii skandynawskiej, bo znajdujemy się przy korzeniach drzewa świata Yggdrasil) byłoby właściwym określeniem, gdzie złowieszcze szepty chcą zmiażdżyć mój umysł, niczym młot czaszkę. Do moich uszu dochodzą również odgłosy ognistej lawy gotującej się gdzieś w kotle. Sądzę że na Fallen Varg nazwiązał nieco do debiutanckiego albumu Burzum, gdyż mam bardzo podobne odczucia w wypadku ambientowego zakończenia płyty z początku lat dziewięćdziesiątych (Dungeons of Darkness). To samo wrażenie narastającego szaleństwa, z którego wydaje się, że nie ma już ucieczki. Natomiast przy odtwarzaniu Til Hel og Tilbake Igjen zamykam oczy, czuję że wychodzę ze wspomnianego piekła (jak wskazuje nazwa utworu), lecz z zupełnie innym nastrojem. I w tym momencie ludzkie słowa nie są w stanie oddać mistrzowskiego klimatu wytworzonego przez artystę. Wychodząc na powierzchnię, odczuwam obecność szepczących coś żałośnie potępionych dusz, które na zawsze pozostaną pod ziemią. Towarzyszy mi dźwięk bębnów, przywodzący na myśl prymitywną, lecz niezwykle pogańską, a więc piękną szamańską naturę. Końcówka utworu to bardzo prosta, lecz przepiękna solówka na gitarze akustycznej. Czuję, że siedzę na parapecie okna w moim domu, patrzę gdzieś w odległe pola i wzgórza, a moją twarz oświetla blask rydwanu Heliosa, który kończy swoją dzienną przejażdżkę. Tęsknię za dawnymi pogańskimi czasami, których przebłyski mogę ujrzeć jedynie w momencie obserwowania zachodów słońca i tylko wtedy w głębi mojego serca pojawia się niepojęta przez współczesne społeczeństwo nostalgia do dawnych czasów...
Mógłbym się tu jeszcze rozpisywać, ale chyba zrozumieliście moją intencję ukazania na przykładzie dwóch utworów, że Fallen nasycone jest pięknem pogańskim. Jednak każdy zauważy, że czegoś tutaj brakuje. To już nie jest agresywny i wypełniony nienawiścią black metal. Moim zdaniem kolejne płyty Burzum będą się coraz bardziej oddalać od standardów wyznaczonych na początku lat dziewięćdziesiątych, ale według mnie nie ma tu nad czym rozpaczać. W moim przekonaniu zmieniła się tylko trochę forma muzyki, a treść utworów jest nadal taka sama. Fallen to bardzo dobra płyta. Jest początkiem nowej epoki w muzyce tworzonej przez Vikernesa. W maju artysta planuje wydać kolejny krążek – Umskiptar. Ciekaw jestem, co tym razem zaprezentuje.