Prog-rockowy remanent za rok 2011.
Kapała piszący o współczesnym rocku progresywnym, to można spodziewać się słów grubych. Najpierw w recenzji, a potem w komentarzach na fejsie. Nie ukrywam, że współczesny prog-rock raczej mnie nie rozpieszcza, że nie spodziewam się po nim niczego dobrego i w zasadzie najlepiej byłoby, gdyby nie było go w ogóle. Jednak czasami zdarza się i coś sympatyczniejszego, co nawet można postawić na półkę, bez obaw, że wyleci wykopane przez sąsiadki. Rok 2011, jak i kilka poprzednich był stosunkowo postny, ale dało radę znaleźć kilka płyt, które z mogę zarekomendować z pełnym przekonaniem. Nie są to wielkie dzieła, ale rzeczy fajne, solidne i dobrze się ich słuchało.
Zamalowujemy kolejną białą plamę na artrockowej mapie świata. Tym razem wykonawca z Malty (chociaż nagrywa dla greckiej wytwórni). Cygna to projekt multiinstrumentalisty Mario Sammuta i to on w całości odpowiada za to co się dzieje na tym albumie. A „Opus Ena” to jego debiut. Muzyka, którą tu znajdujemy to raczej nie jest główny nurt współczesnego rocka progresywnego – to trochę symfonicznej elektroniki plus trochę new-age’owych brzmień i psychodelii. To wszystko okraszone urokliwymi, damskimi wokalizami. Coś takiego na progarchivach electronic progressive nazywają.
Muzyka płynie tu sobie swoim rytmem, nie przejmując się zbytnio indeksami na płycie. Mniej chodzi tu o melodie, bardziej o dźwiękowe impresje budowane przy pomocy elektroniki i nie tylko – oprócz syntezatorów słyszymy też i całkiem „normalne” skrzypce, fortepian, czasem nawet jakieś instrumenty strunowe niewiadomego pochodzenia. Początkowo uważałem „Opus Ena” za fajne słuchadło – wchodziło miło, łatwo i przyjemnie, pozostawiając po sobie dobre wrażenie. Jednak przy bliższym poznaniu zyskuje coraz bardziej. Oprócz swojej „ładności”, jest to też sporo ciekawie zrobionej muzyki, o nieco większych ambicjach, niż tylko sympatyczne pitolenie o niczym na dobranoc. Po pierwsze i najważniejsze – nie jest to „przesłodzone”, a to dość powszechna przypadłość u takich wykonawców, po drugie - sprawne połączenie instrumentów akustycznych i elektronicznych, po trzecie – partie wokalne, naprawdę bardzo ładne.
Lubię takie granie i coś w tym rodzaju, w miarę sensownie zrobione, zawsze może liczyć na moją przychylność. Wydaje mi się jednak, że w tym przypadku jest to na tyle uniwersalne, że nawet osoby niekoniecznie będące fanami takiej muzyki, mogą znaleźć coś dla siebie. Na razie osiem gwiazdek trochę naciągane, ale tak czuję, że za dwa, trzy odsłuchy będzie to uczciwe osiem gwiazdek.
Młodzi przydają się nie tylko do sprzątania redakcji - adept Niweliński słusznie zauważył, że to "Eva" to nie jest wcale "Eva", tylko "Ena", bo w alfabecie greckim to "v" jest odpowiednikiem "n" w alfabecie łacińskim.