Telepathy to polsko-brytyjska formacja obozująca po drugiej stronie kanału La Manche. Sama idea tworzenia dźwięków nie była obca członkom zespołu i to na długo przed jego powstaniem. Ujścia dla swoich twórczych zapędów szukali niezależnie od siebie w innych projektach. Tak było aż do 2010 roku – roku zmian. Wspomniane projekty przestały istnieć, ale instrumenty nie chciały milczeć i coraz głośniej domagały się użycia. Odpowiedzią na potrzebę grania było powołanie do życia nowego, muzycznego tworu - Telepathy.
Wraz z końcem lipca 2011 roku światło dzienne ujrzało pierwsze wydawnictwo sygnowane nową nazwą. Jego brzmienie jest sumą doświadczeń i inspiracji tworzących go ludzi, jest też nowym kierunkiem, który postanowili obrać. Zawartość minialbumu Fracture to stylistyczna mieszanka post metalu i sludge’u pokrytego solidną warstwą zatęchłego, przemysłowego smaru z opuszczonych brytyjskich fabryk.
Okładka została utrzymana w szaro-czarnej stylistyce. Oprócz ciekawie (ale czytelnie) wyprofilowanej nazwy formacji i płyty zobaczymy na niej postać pochylającą się nad drobnych rozmiarów kulą ziemską. Nie byłoby w tym nic nadzwyczaj dziwnego, gdyby nie to, że nasza stara, dobra Ziemia niczym więzienna kula została przyczepiona do nogi wspomnianego wcześniej jegomościa. Zdaje się, że Fracture będzie muzyczną rozprawą na temat człowieka będącego więźniem własnego świata, świadomego swoich ograniczeń i kruchości.
Tego typu założenie jeszcze przed zapoznaniem się z faktyczną zawartością i treścią krążka jest szalenie niebezpieczne. W ten sposób bardzo łatwo można nadmuchać balon oczekiwań, którego wnętrze dość gwałtownie z charakterystycznym i niezbyt dobrze kojarzącym się dźwiękiem, może opuścić powietrze lub inna, mniej przyjemna mieszanina gazów. Na szczęście nie tym razem.
Na krążku znajdziemy pięć kompozycji o łącznym czasie trwania zbliżonym do dwudziestu dwóch minut. Rozpoczynający płytę utwór Glaciers to świetny prognostyk przed tym, co czaić się będzie dalej. To również zaproszenie do przekroczenia progu wcześniej wspomnianej przeze mnie fabryki. Okazuje się, że mimo ogromnego wnętrza nie można czuć się w niej swobodnie. Przez brudne, pokryte sadzą okna wpadają pojedyncze wiązki światła, które zdają się drgać zbieżnie do przewodniego, muzycznego motywu Glaciers. Po chwili do głosu dochodzą elementy najbardziej charakterystyczne dla tego materiału: potężne, powolne gitarowe riffy i zdecydowane uderzenia w bębny. Gęste, zatęchłe, przesycone oparami postprzemysłowych odpadów powietrze potęguje klaustrofobiczne uczucie niepokoju. Co ciekawe potęguje też chęć poznania. Każdy kolejny krok w głąb płyty Fracture to również coraz mocniej zagnieżdżające się w głowie przekonanie, że ten materiał ma ogromny potencjał. Na krążku uświadczymy kilku znacznie szybszych zagrywek (początek Nexus, Fracture), przestrzennych, delikatnie pląsających melodii (Glaciers, Minus Ten), czy miażdżących dźwięków (Gravity). Pojawiają się też (częściowo wcześniej wymienione), typowe dla gatunku elementy: mocne, surowe i przytłaczające brzmienie nisko strojonych gitar, potężne, pulsujące uderzenia perkusji i ciągły brak powietrza.
Płyta zdecydowanie broni się jako całość, zresztą tę całość stanowi – opowiadając historię okładkowego człowieka. W związku z tym, formacji Telepathy z wielką chęcią udzielam kredytu zaufania i czekam na dłuższy materiał, po którym będzie można powiedzieć nieco więcej. Natomiast warto podkreślić, że mimo dobrych pomysłów, ciekawego brzmienia i świetnego klimatu panom stacjonującym na Wyspach Brytyjskich jeszcze trochę brakuje do czołówki światowego grania, w związku z tym trudno będzie im uniknąć porównań do bardziej od siebie uznanych formacji. Jednak wszystko wskazuje na to, że kierunek jaki obrało Telepathy jest jak najbardziej słuszny, co w połączeniu w wymienionymi wcześniej walorami bardzo dobrze rokuje na przyszłość.