Advisory: This music may cause extreme happiness, big smiles and feelings of euphoria for extended periods.
Uwaga! Ta muzyka może wywołać szeroki uśmiech na twarzy słuchacza, doprowadzić go do wybuchu ogromnej radości oraz wprowadzić w stan euforyczny na czas bliżej nieokreślony. [1]
John Zorn jest śmiałym, nieustannie poszukującym i eksperymentującym, raz po raz zaskakującym swoich wielbicieli artystą o nieogarnionym horyzoncie. Niemałą pomimo to zdołał sprawić im niespodziankę, wydając jesienią bieżącego roku album A Dreamers Christmas. No bo jakże to tak, żeby taki awangardowy kompozytor, taki muzyczny wizjoner zdecydował się przedzierzgnąć w pomocnika Świętego Mikołaja i stworzyć świąteczny albumik, na dodatek w większej części wypełniony nie jego własnymi kompozycjami, lecz do znudzenia przerabianymi od lat, katowanymi w radio i telewizji w okresie świątecznym błahymi piosnkami bożonarodzeniowymi! Chociaż, z drugiej strony, wierny admirator spuścizny Zorna nie powinien powątpiewać w zdolności twórcze Mistrza, tym bardziej, że ten rzadko zawodzi oczekiwania swoich odbiorców, potrafiąc i z najbardziej oklepanych hitów uczynić dziełka na wagę złota. Tak, nie im zatem pisane iść w ślady niewiernego wyznawcy Jezusa, Tomasza, lecz podążyć ścieżką wyznaczoną przed tysiącleciami przez Hioba, bowiem jak ów mógł bezgranicznie zawierzyć Bogu, tak i obdarzonemu niepowszednią inwencją Zornowi całkowicie zaufać mogą gorliwi jego wyznawcy.
A Dreamers Christmas zostało wydane już w październiku, co w konkretnym przypadku nie powinno dziwić – Zorn nie należy do szczególnie rozpoznawalnych w świecie twórców, toteż chcąc na czas dotrzeć do szerszego grona odbiorców, musiał odpowiednio wcześniej pomyśleć o ogłoszeniu stworzonej przez siebie kompilacji karolek [2]. O tym, że rzeczywiście liczył on na zainteresowanie nią nie tylko wiernego mu, wąskiego, elitarnego grona osób, lecz większej liczby ludzi, świadczy z jednej strony to, że do promocji A Dreamers Christmas dodał zawierający przykrócone wersje dwóch utworów singiel, The Christmas Song/Santa’s Workshop, czego zwykle nie czyni; z drugiej zaś – pokusił się o wydanie tego świątecznego albumu w dwóch formatach, mianowicie na płycie analogowej i kompaktowej. Jeśli dorzucić do tego zabawną okładkę, bajeczną i familiarną, z miejsca przykuwającą uwagę i rozbudzającą w człowieku ciepłe uczucie tęsknoty za świętami, to już nie można mieć żadnych wątpliwości co do intencji Johna Zorna.
Kto posiada jego płyty, ten wie, że zawsze są one bardzo pieczołowicie wykonane, stanowiąc ucztę nie jedynie dla uszu, ale też dla oczu. Tym razem nad szatą graficzną tak singla, jak i longplaya czuwała skrywająca się pod pseudonimem „Chippy” nadworna artystka Tzadiku, młoda Heung-Heung Chin, spod której ręki wyszły także inne grafiki upiększające niektóre wcześniejsze albumy Zorna, takie jak The Dreamers, Femina, The Goddess. I tym razem sprawiła się ona wybornie, a jej urokliwe ilustracje, przedstawiające między innymi trzymającego w dłoniach wielki worek prezentów Świętego Mikołaja o rumianej buźce i oczach jak talarki, dalej zastęp wspomagających go zapracowanych elfów i zaprzęg ciągnących ciężkie sanie mikołajowe reniferów, ponadto rozmaite wielokolorowe zabawki, w tym pocieszne pluszaki - misie, zajączki i pieski, idealnie korespondują ze świąteczną zawartością A Dreamers Christmas. Tych najrozmaitszych i wcale pomysłowych rysunków jest co niemiara, przy tym o ile na zewnętrznych okładkach są one wielobarwne, o tyle na wewnętrznych – przeciwnie, tam są to bowiem proste, choć odznaczające się wyszukanym smakiem i artyzmem, wykonane bodajże czarnym tuszem szkice. Podobnie jak do singla, tak i do pełnego wydawnictwa przydano niewielką kartkę z urokliwymi naklejkami, taką, o której z zadowoleniem można rzec, że to „mała rzecz, a cieszy”. Szkoda tylko, że w obu przypadkach nalepki są takie same. Wspomnieć warto, iż winyl A Dreamers Christmas to wydany w limitowanym nakładzie picture disc, który, jak można mniemać, za kilka lat stanie się nie lada gratką dla kolekcjonerów, osiągając ceny niebotyczne, podobnie jak to już stało się z niektórymi spośród starszych, a wciąż niewznawianych wydawnictw Zorna.
Do nagrania A Dreamers Christmas zaangażował on swoich wieloletnich, stałych współpracowników, więc perkusistę Joey’ego Barona, gitarzystę Marca Ribota, (kontra)basistę Trevora Dunna, klawiszowca Jamiego Safta, wibrafonistę Kenny’ego Wollesena, tutaj także grającego na Glockenspiel, czyli dzwonkach, oraz na użytych również przez Mike’a Oldfielda przy tworzeniu albumu Tubular Bells dzwonach rurowych, ponadto perkusjonalistę Cyro Baptistę, który z prowadzonym przez siebie zespołem, Banquet of the Spirits, nagrał w obecnym roku wypełnioną kompozycjami Zorna nader przyjemną płytę, Caym: The Book of Angels Volume 17. Wymieniona szóstka muzyków wchodzi w skład założonego przez Zorna przed kilkoma laty ansamblu The Dreamers, z którym do tej pory zarejestrował on kilka bardzo przystępnych, tchnących niespotykaną świeżością i lekkością płyt. Cieszą się one na tyle dużą popularnością, że w ubiegłym roku kierowana przez Zorna wytwórnia Tzadik wypuściła na rynek winyl The Gentle Side, zawierający wybrane utwory z trzech pierwszych dzieł Marzycieli. Oprócz tych ostatnich kompozytor zaprosił do nowojorskiego studia Eastside Sound zaprzyjaźnionego z nim Mike’a Pattona, który tym razem nie miał jednak wiele do roboty - chwilę poszeptał w Santa Claus is Coming to Town, a zaśpiewał zaledwie w The Christmas Song.
Ta ostatnia to najpopularniejsza karolka pierwszego pięciolecia XXI wieku, jak podało w 2006 roku ASCAP, czyli Amerykańskie Stowarzyszenie Kompozytorów, Autorów i Wydawców w sporządzonym przez siebie zestawieniu obejmującym 25 pozycji. Uplasowały się za nią kolejno Have Yourself A Merry Little Christmas, Winter Wonderland i Santa Claus is Coming to Town, które zostały przearanżowane także przez Zorna i zamieszczone przezeń na opisywanym wydawnictwie, podobnie jak nieznacznie ustępujące im wzięciem Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!, Snowfall i Christmas Time is Here. Chociaż do obecnego, 2011 roku, lista najczęściej grywanych i „coverowanych” piosenek bożonarodzeniowych uległa pewnym zmianom, to nie ma wątpliwości, że wszystkie z wymienionych wciąż należą i pewnie jeszcze długo należeć będą do największych okołogwiazdkowych szlagierów, odtąd także dzięki Zornowemu A Dreamers Christmas, które prezentuje ich ambitniejsze i silnie odbiegające od obiegowych wykonań wersje. Niemal każdy z tych utworów powstał pomiędzy 1934 a 1945 rokiem w kręgu muzyków jazzowych, twórców muzyki filmowej czy w ogóle szeroko pojętej sztuki rozrywkowej. Co interesujące, niektóre z nich stworzone zostały przez artystów pochodzenia żydowskiego i w pierwotnym zamyśle wcale nie miały być związane z tematyką świąteczną, lecz ogólnie z okresem zimowym, a za przykład niechże posłuży w tym względzie Winter Wonderland czy The Christmas Song, którą Mel Tormé skomponował dosłownie na poczekaniu, w ciągu czterdziestu minut, w trakcie wyjątkowo upalnego lata ’44 roku, kiedy to chciał „schłodzić się, myśląc o chłodzie” (stay cool by thinking cool). Aczkolwiek do karolek tych napisano sławne, radośnie wyśpiewywane po całym świecie słowa, sam Zorn usunął je, opracowując czysto instrumentalne wersje kompozycyjek. Poszerzył przez ten zabieg ich kontekst: owszem, może i nie znajdą one tak wielkiego uznania, jak wersje śpiewane, lecz z pewnością będą nadawały się do odsłuchiwania nie jedynie w okresie Bożego Narodzenia, lecz całego roku, w trakcie tylu innych chwil, wymagających błogiej aury i intymności. Osobiście Zorn napisał dwa utwory: nawiązujący tytułem do mikołajowych warsztatów Santa’s Workshop i „Magiczną przejażdżkę saniami”, Magical Sleigh Ride, której miano stanowi chyba celowe odwołanie do słynnego okołoświątecznego kawałka, Sleigh Ride.
No dobrze, ale jaka jest sama płyta A Dreamers Christmas? Najkrócej ujmując – fantastyczna. Urzeka już od pierwszych sekund, kiedy to w delikatnym wejściu do Winter Wonderland łagodnie wybudzają się z drzemki poszczególne instrumenty, których pełna radosnej lekkości i czaru późniejsza wrzawa, swingująca i odznaczająca się wyrafinowaną prostotą, natychmiast pozytywnie nastraja słuchacza. Podobne wrażenia wywiera spokojniejszy Snowfall, standard autorstwa Claude’a Thornhilla, oraz Christmas Time is Here Vince’a Guaraldiego, w których poszczególni instrumentaliści to wysuwają się na plan pierwszy i dają solówki, to pobrzmiewają w tle, ciszej lub głośniej akompaniując. Trochę senna, choć wysmakowana atmosfera tych dwóch songów wyraźnie ożywia się w trakcie czwartego na płycie Zornowego Santa’s Workshop, w którym muzycy z polotem i finezją wesoło dokazują, niczym biegające po warsztatach Świętego Mikołaja żwawe a zaradne elfy, które stale nie mogą opędzić się od pracy. Chwila na zastanowienie przychodzi podczas refleksyjnego Have Yourself A Merry Little Christmas, bardzo powoli płynącego wśród wybornych popisów fortepianowych Safta i wibrafonowych Wollesena. Pozostali muzycy tworzą stosowną przestrzeń dla ich improwizacji, przy tym na szczególną pochwałę zasługuje może szarpiący za struny kontrabasu Dunn, który już na elektrycznym basie otwiera przy wtórze dzwonów ten słynny, jakże żartobliwy Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!, wypełniony wygłupami poszczególnych instrumentalistów, zwłaszcza Safta i serwującego pierwszorzędne a zabawne solówki gitarowe Ribota. Później następuje wesoły Santa Claus is Coming to Town, moja ulubiona część spośród całego umieszczonego na albumie materiału. Tutaj Zorn pozwolił sobie na najgłębszą ingerencję w strukturę oryginału, przetwarzając go w kipiący werwą jazzowy majstersztyk. Obudował go tyleż pomysłowo i komicznie wykonanym, co nieskładnie i rozstrojenie brzmiącym początkiem i takimż zakończeniem, w którym po raz pierwszy pojawił się ludzki głos - to Patton usiłuje poprzez rwącą się, szeptliwą melorecytację przekazać słuchaczowi tę oto jakże ważną w okresie świątecznym dla każdego małego i dużego dziecka sekretną wiadomość, tę, od której zależy zachowanie ulotnej magii świąt: You better watch out / You better not cry / Better not pout / I’m telling you why / Santa Claus is coming to... Przedostatnia na płycie karolka to zrodzona w wyobraźni Zorna zwiewna Magical Sleigh Ride, tak lekka, czarująca oraz niewinnie a miło dźwięcząca, iż aż tęsknić poczyna się za bajeczną przejażdżką mikołajowymi saniami, które drogą raz lądową, raz powietrzną przenieść mogłyby szczęśliwca ku najdalszym krańcom ziemi, jakimś co prawda nieznanym, lecz zapewne cudowniejszym rejonom świata. Album zamyka najdłuższa, przeszło sześcioipółminutowa „Pieśń bożonarodzeniowa”, The Christmas Song, w której do woli rozporządzający swoim wokalem Patton przy wtórze instrumentarium śpiewa intymnym i pociągającym, niskim a głębokim głosem napisany przez Mela Tormégo i Roberta Wellsa powszechnie znany w świecie anglosaskim tekst. Na koniec Patton wyśpiewuje sakramentalne „Merry Christmas to You!”, a później cały zespół koronuje płytę okrzykiem „Merry Christmas Everybody!”.
Skierowanym do czytelnika zwrotem „Wesołych Świąt!” w zasadzie i mnie wypada zwieńczyć niniejszy tekst, traktujący o wypełnionym tyleż nieskomplikowaną, przystępną i chwytliwą, co z wyszukaniem i oryginalnością zapodaną muzyką ślicznym albumie A Dreamers Christmas, dla mnie najbardziej nieoczekiwanej niespodziance muzycznej 2011 roku.
[1] Tekst angielski pochodzi z naklejki znajdującej się na opakowaniu singla The Christmas Song/Santa's Workshop, promującego omawiane wydawnictwo; tekst polski zaś to moje dalekie od wierności oryginałowi tłumaczenie.
[2] Więcej informacji, w tym wyjaśniających termin "karolka", znajdzie czytelnik w tekście o singlu The Christmas Song/Santa's Workshop.