If any single figure can be credited with the revival and reinvention of Jewish-American musical culture in the last decades of the 20th century and first decade of the 21st, it would be the mercurial John Zorn.*
Jeśli jakiejkolwiek jednej osobie można byłoby przypisać odrodzenie i ponowne odkrycie u schyłku XX i w pierwszej dekadzie XXI wieku żydowsko-amerykańskiej kultury muzycznej, to postacią tą byłby nieprzewidywalny John Zorn.
Głębsze niźli wcześniej zainteresowanie nowojorczyka Johna Zorna kulturą żydowską nastąpiło wtedy, gdy przebywał on w Japonii. Tam właśnie, mieszkając od około 1986 do mniej więcej 1996 roku, co dzień będąc wystawionym na wpływ egzotycznego dla Amerykanina świata, równie frapującego, jak obcego i nieznanego, poczuł przywiązanie do tradycji i kultury przodków. Sam ujął to w pewnym wywiadzie następująco: And being hit front on with a completely different culture helped me appreciate my own culture. I wouldn’t have gotten into Jewishness as much as I did if I hadn’t been in Japan (Zetknięcie z całkowicie odmienną kulturą pomogło mi docenić moją własną kulturę. Nie wszedłbym tak bardzo w żydowskość, jeśli nie znalazłbym się w Japonii.)**.
Pobyt na krańcu Dalekiego Wschodu, wywierając niezatarte piętno na muzyku, wywarł i przemożny wpływ na jego przebogatą i różnorodną twórczość, w której od początku lat 90. ubiegłego wieku poważną rolę zaczęła odgrywać muzyka łącząca w sobie wyborny jazz spod znaku freejazzowego saksofonisty Ornette’a Colemana z żydowskimi tradycjami muzycznymi, tak sakralnymi, jak i świeckimi, wypracowanymi nie tylko przez wschodnioeuropejskich klezmerów, wyrosłych pośród Aszkenazyjczyków, ale też przez Sefardyjczyków i Mizrachijczyków, Żydów Okcydentu i Żydów Orientu. Najogólniej ujmując, w tym nurcie twórczości Zorna, rozwijanym głównie z myślą o współczesnych Żydach, od początku skale stricte jazzowe przeplatają się z żydowskimi i bliskowschodnimi.
Początek zgłębiania kultury żydowskiej, a zarazem odkrywania własnych korzeni przez Zorna zbiegł się z narodzinami w podziemiu muzycznym Nowego Jorku nonkonformistycznego i awangardowego ruchu Radical Jewish Culture, wspieranego i propagowanego przez założoną przez saksofonistę i Kazunoriego Sugiyamę wytwórnię Tzadik. Za pierwsze ważkie, powstałe w ramach tego ruchu dzieło bodajże uznać należy wydaną w 1993 roku płytę Kristallnacht, wielce wymowną i nowatorską, nawiązującą do historii Żydów w XX wieku, w tym do tytułowej Nocy Kryształowej, pogromu Żydów, do jakiego doszło w hitlerowskich Niemczech w listopadzie 1938 roku, haniebnej przygrywki do mającej niebawem nastąpić Zagłady, Szoa. Dalsza eksploracja dziedzictwa żydowskiego doprowadziła Zorna do podjęcia w 1993 roku zamysłu skomponowania 100 kompozycji w ciągu roku. Po trzech latach tej bynajmniej nie syzyfowej pracy twórca miał w swoim dorobku aż 208 utworów, w których muzyka żydowska pomysłowo wikłała się z jazzem. Obdarzone hebrajskimi imionami, kompozycje te nagrane zostały przez specjalnie założony przez Zorna kwartet Masada (John Zorn – saksofon altowy, Dave Douglas – trąbka, Greg Cohen – kontrabas, Joey Baron - perkusista), swą nazwą odwołujący się do sławnej fortecy Heroda Wielkiego, mężnie, choć ostatecznie bez powodzenia bronionej przez Żydów przed Rzymianami w dobie wojny żydowskiej lat 66-73. Wydane pomiędzy 1994 a 1998 rokiem na dziesięciu oznaczonych kolejnymi literami alfabetu hebrajskiego płytach (Alef, Beit, Gimel, Dalet, Hei, Vav, Zayin, Het, Tet, Yod), wykonane w trakcie niezliczonych festiwali i koncertów, nierzadko uwiecznione dla potomności (Live in Jerusalem 1994, Live in Sevilla 2000, Live at Tonic 2001 i in.), były grane i rejestrowane również przez inne projekty zakładane przez Zorna, takie jak uprawiające jazz kameralny (chamber jazz) Masada String Trio (Mark Feldman – skrzypce, Erik Friedlander – wiolonczela, Greg Cohen – bas), rozrastające się nieraz do sekstetu Bar Kokhba (skład Masada String Trio + Marc Ribot – gitara, Joey Baron – perkusja, Cyro Baptista – instrumenty perkusyjne). Pierwszorzędnym przykładem możliwości obu tych kapel stał się zaprezentowany w 1998 roku dwuczęściowy album The Circle Maker, na który złożyły się dyski Issachar (Masada String Trio) i Zevulun (Bar Kokhba Sextet).
Kiedy w 2003 roku i później John Zorn hucznie świętował w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie swoje 50. urodziny, co uświetnione zostało między innymi ogłoszeniem 12 znakomitych, zarejestrowanych we wrześniu owego roku w nowojorskim Tonic nagrań, składających się na 50th Birthday Celebration Series, Masada, najpopularniejszy z Zornowych projektów, obchodziła 10-lecie swojego istnienia, co upamiętniono wypuszczeniem pięciu udanych krążków, oznaczonych nazwą Masada Anniversary Series. Pod koniec 2004 roku Zorn napisał ponad 300 nowych kompozycji, które pod zbiorczą nazwą Masada Book Two – The Book of Angels, zaczął wydawać od 2005 roku, poczynając od oddania pokłonu Astarotowi, potem znanemu także z powieści Bułhakowa Azazelowi czy Lucyferowi, którego żale tak wspaniale w Luciferze przedstawił był poeta Miciński. Druga księga Masady, której każdy rozdział z reguły wykonywany jest przez innych muzyków, ukazuje się do dziś.
Nie wspomnianym dotąd, a zapewne najmocniejszym projektem około-Masadowym jest podłączony do prądu oktet Electric Masada (John Zorn – saksofon altowy, Cyro Baptista – instrumenty perkusyjne, Joey Baron – perkusja, Trevor Dunn – bas, Ikue Mori – laptopowe przeszkadzajki/elektronika, Marc Ribot – gitara, Jamie Saft – klawisze, Kenny Wollesen – perkusja), który sama wytwórnia Tzadik opisała następująco: Zorn’s most recent and most powerful Masada unit. A true downtown supergroup, blending the raw power of Naked City with the improvisational madness of Cobra and the lyrical soul of the Masada songbook, Electric Masada is considered by many to be the most exciting band Zorn has ever had (Najnowszy i najmocniejszy skład Masady Zorna. Uznawana przez wielu za najbardziej ekscytującą kapelę, jaką Zorn kiedykolwiek miał, jest Electric Masada prawdziwą supergrupą nowojorskiego downtown, łączącą żywiołowość Naked City z improwizacyjnym szaleństwem Cobry i liryzmem Masady). Pod szyldem Elektrycznej Masady nie ukazało się jak na razie za wiele płyt, jednak te, które dotąd ogłoszono, mianowicie dwie koncertowe, zasługują nie tylko na uwagę, ale i najwyższe uznanie. Pierwszą z nich jest 50th Birthday Celebration Volume 4, która należy do wyżej wspomnianej kolekcji urodzinowej Zorna. Drugą zaś jest dwupłytowe wydawnictwo At the Mountains of Madness, ozdobione pięknymi grafikami nadwornej artystki Tzadik, niezastąpionej Heung-Heung Chin, dla której wyobraźni inspiracją był judaizm i mitologie Wschodu. Składają się na to wydawnictwo, obdarzone takim samym tytułem, jak pewna nowela H. P. Lovecrafta, dane w dwóch europejskich stolicach w kwietniu i maju 2004 roku koncerty Electric Masada, odpowiednio w Moskwie w Rosji i w słoweńskiej Lublanie (Ljubljana).
W owym czasie ansambl, z wolna kończący tournée po Europie, nieprawdopodobnie zgrany i wciąż tryskający energią, był u szczytu swych możliwości i u szczytu improwizatorskiego szaleństwa. Doskonale ilustruje to każdy z występów, pogrążający odbiorcę w nawałnicy nieposkromionych dźwięków. Oszałamiające kaskady tych ostatnich zalewają słuchacza już od pierwszych chwil obu płyt, każdorazowo rozpoczętych od długich instrumentalnych fechtunków, epatujących wielogłosowym rozwrzaskiem i kipiących wściekłością, rozkiełznanych a inteligentnie uprawianych, takich, jakie trudno byłoby na tylu innych albumach koncertowych uświadczyć. Wodą na młyn dla całego instrumentarium są nieziemskie partie perkusyjne Barona i Wollesena, którzy napędzają pozostałych muzyków, nieustannie popuszczających wodze fantazji. Wszyscy oni wspólnymi siły zestawiają dźwięki w najróżniejszych konstelacjach tudzież tkają przepyszne, wielowymiarowe i jakże odmienne wersje kompozycji znanych z wcześniejszych płyt Masady i Bar Kochby. Układają obrazy muzyczne, które są równie gęste, ruchliwe i intrygujące, jak frontcover płyty. Pomimo faktu, że spośród 15 utworów (8 + 7) aż 6 występuje na obu płytach (Metal Tov, Karaim, Hath-Arob, Abidan, Idalah-Abal, Kedem), tak że nie powtarzają się jedynie 3 (Lilin, Yatzar, Tekufah), to dzięki erudycji, doświadczeniu, talentowi i umiejętnościom, instrumentalistom doskonale powiodła się sztuka, w jakiej celują jazzmani – sztuka improwizacji, za sprawą której podczas obu wieczorów kompozycje zostały wykonane w sposób diametralnie różny i, po prawdzie, absolutnie porywający, o niebo lepiej, aniżeli w trakcie wcześniejszego o kilka miesięcy, wspaniałego przecież koncertu w Tonic.
Szatańska sprawność do woli szermującej najrozmaitszymi gatunkami i technikami Electric Masada wbija w fotel i wywołuje zdumienie nawet u osób zaznajomionych z popisami takich tuzów jazzowych, jak Miles Davis, John Coltrane czy Ornette Coleman, z których przecie każdy sygnował był swoim nazwiskiem niejedną wybitną i mocno pokręconą, godną wielokrotnego odtwarzania płytę koncertową. Jednak nawet takich pereł, jak sztokholmskie koncerty Colemana w Gyllene Cirkeln, Coltrane’a Live at Birdland czy siostrzanych nagrań Davisa Agharta i Pangaea, nie da się porównać z At the Mountains of Madness, przy którym nawet dobrze osłuchany i odznaczający się znaczną tolerancją na nieuczesane dźwięki koneser czuje się tak, jak czuć musiał się prorok Ezechiel, gdy spływała nań tajemnicza wizja tronowego pojazdu Boga, to jest otoczonej niesamowitymi stworzeniami merkawy. W tym gąszczu czy dżungli połamanych i zmieniających się jak w kalejdoskopie rytmów, zakręconych i zgrabnie przemieniających się jedna w drugą melodii, okraszonych czarodziejsko brzmiącymi, feerycznymi odgłosami, kreowanymi pospołu przez Ikue Mori na laptopie i używającego wymyślnego zestawu nierzadko osobiście skonstruowanych perkusjonaliów Cyro Baptistę, czuć, że tworzona ad hoc muzyka jest pełna życia i oddycha pełną piersią. Bywa jednak nie tylko ekspresyjnie, jak w Idalah-Abal bądź ciętym jak brzytwa Metal Tov, w którym na gitarze ze swadą szaleje Marc Ribot, a Jamie Saft wyżywa się na organach, lecz także impresyjnie, kiedy to w Karaim Zorn intrygująco, a momentami wręcz poruszająco śpiewa na swoim alcie, już nie popiskując tak agresywnie, jazgotliwie i zajadle, jak na przykład w Hath-Arob. Chwilami aura przybiera odcień silnie mistyczny, a za exemplum w tym względzie niechaj posłużą piękne Abidan i Kedem. W niektórych utworach, chociażby w doprawdy genialnie wykonanych, bogato fakturowanych, epickich Lilin i Tekufah, z potęgą i majestatem otwierających, odpowiednio, pierwszą i drugą płytę, delektować można się wszystkim po trosze, także częstokroć dowcipnymi solówkami poszczególnych wykonawców, wśród nich wyrazistym groovingiem basu Trevora Dunna.
Esencjonalna i diablo intensywna At the Mountains of Madness narodziła się w szale niczym nieskrępowanego, spontanicznego tworzenia. Składa się na nią muzyka nie tylko perfekcyjnie zagrana, ale takoż zarejestrowana, zmiksowana i wyprodukowana. W efekcie posłyszeć można każdy najcichszy nawet dźwięk i szmer, wzbudzony przez nad wyraz pomysłowych i nieprawdopodobnie zgranych muzyków. Właściwie niezwykle trudno oddać jest jako tako w słowie pisanym to, co działo się w trakcie żywiołowych koncertów Electric Masada w 2004 roku w Moskwie i Lublanie, bo to trochę tak, jakby – jako ateista bynajmniej porównaniem tym nie zabluźnię – próbować poprawnie wymówić zapisane w Biblii hebrajskiej niewymawialne Imię Boga, יהוה, czyli Tetragram(maton). Pewne jest, iż Zornowi oraz współpracującym z nim, niejednokrotnie kierowanym przezeń za pomocą gestów instrumentalistom, z polotem i inwencją udało się wymieszać avant-garde i free jazz z muzyką żydowską, czy nieco ściślej – klezmerską oraz blisko- i środkowowschodnią, noise i hardcore z punkiem i metalem, funk z psychodelią et cetera. Artyści, także dzięki ciągłej interakcji, istniejącemu pomiędzy nimi niemal instynktownemu porozumieniu, zachodzącemu wśród nich konsonansowi, stworzyli wielkie koncertowe dzieło, kakofoniczne i polifoniczne, pełne kontrastów i dysonansów, takie, o jakiego nagraniu gros innych muzyków może tylko pomarzyć. At the Mountains of Madness dobitnie poświadcza, że oto z chaosu zawsze wyłonić może się jakiś porządek, iż nawet w na pozór całkowitym szaleństwie może tkwić pewna metoda.
A że ta istotnie leży u podstaw wszelkich działań Johna Zorna oraz zawiera się w na wskroś improwizacyjnej grze Electric Masada, miałem okazję przekonać się już nieraz, ot choćby w Sali Kongresowej w Warszawie w 2009 roku, kiedy to w ramach Warsaw Summer Jazz Days zorganizowano wyborny „Zorn Fest”. Nie inaczej będzie za trzy dni, kiedy to w ramach tegoż festiwalu Mistrz ponownie zagości z gronem towarzyszących mu wybitnych osobistości muzycznych w Pałacu Kultury i Nauki, gdzie w trakcie długiego wieczoru z rozmaitymi powołanymi do istnienia przez siebie projektami, między innymi Electric Masada, będzie celebrował swoje 60. urodziny, po których, jak przed dekadą, trafi do adoratorów jego przepastnej twórczości kolejny bezlik znakomitych nagrań.
* George Robinson, John Zorn, [w:] Encyclopaedia Judaica (2nd ed.), Detroit - New York-San Francisco - New Haven, Conn. - Waterville, Maine – London 2007, t. 21, s. 671.
** Michael Goldberg, John Zorn, [w:] „BOMB. Interviews between artists, writers, architects, directors and musicians” 2002, nr 80: http://bombsite.com/issues/80/articles/2501 [dostęp: 11 VII 2013].