Heavy to to na pewno nie jest. Super też nie do końca. Albo raczej - nie pod każdym względem.
SuperHeavy to supergrupa. Mick Jagger – wiadomo. Dave Stewart – wiadomo (młodzieży: połowa duetu Eurythmics). Joss Stone – bardzo popularna i uzdolniona angielska soulowa wokalistka. Damian Marley – najmłodszy syn Boba, muzyk reggae i dancehall. A. R. Rahman – Hindus, twórca obracający się głównie w kręgu specyficznej, indyjskiej odmiany muzyki pop (wskazówka: klimaty a la Bollywood), choć nie tylko: także płodny twórca muzyki filmowej (ponad 100 albumów z muzyką filmową, 300 mln sprzedanych egzemplarzy płyt, 2 Oscary, 2 nagrody Grammy). Osią wszystkiego jest Stewart. To on wpadł na pomysł swoistej syntezy różnych gatunków muzyki popularnej w jedną całość. Muzyka indyjska (tak pop, jak i muzyka etniczna), muzyka jamajska, rock, blues, soul, pop – wszystko razem do kupy. Cała piątka tworzyła wspólnie, rejestrując w studio ponad 35 godzin muzyki (podobno niektóre utwory trwały po 60 minut…). Owoce ich współpracy ukazały się na albumie zatytułowanym po prostu „SuperHeavy”.
Smak tych owoców taki super niestety nie jest. Całkiem intrygująco wypada to połączenie przeróżnych elementów: reggae’owej pulsacji, indyjskich etnicznych ozdobników, trochę przesłodzonych melodii w klimacie Bollywood, surowego głosu Jaggera, dynamicznych nawijek, zaśpiewów i recytacji Marleya i soulowych popisów wokalnych Stone – zwłaszcza w wokalnym duecie z Jaggerem w „I Don’t Mind” (dziewczyna śpiewa tak jak Olivia Wilde wygląda*). Ten szalony, eklektyczny amalgamat różnych elementów wypada całkiem spójnie i interesująco.
Niestety – panom i pannie zapomniało się o jednej rzeczy. Jednej – za to bardzo ważnej. Z całej płyty pamięta się bowiem szalenie eklektyczne, szalenie bogate brzmienie, pamięta się ogólny nastrój – ale ciężko tu o bardziej zapamiętywalne, chwytliwe melodie. Co znamienne, uwagę przyciągają te kompozycje, które są bodaj najprostsze, w których bogaty sztafaż brzmieniowy idzie na chwilę w kąt. Jak „Never Gonna Change”, oszczędna, bardzo klasyczna rockowa ballada. Jak „I Can’t Take It No More” – całkiem chwytliwa piosenka. Obie w wyrazie dość stonesowskie – zresztą dziwnym to nie jest, wszak ich głównym architektem jest Mick. Z całej płyty bardziej zapadają w pamięć jeszcze dwa utwory: zdecydowanie indyjska w wyrazie „Satyameva Jayathe”, brzmiąca jak żarliwa modlitwa, i „World Keeps Turning”. W tym drugim przypadku – niestety, zapada on w pamięć, gdyż jest najgorszym fragmentem płyty. Do przesady patetyczna, wzniosła ballada, coś w stylu „We Are The World”. Pozostałe osiem utworów (w tym wypchnięty na singel reggae’owy „Miracle Worker”) niestety zlewa się w jedną całość.
W sumie: „SuperHeavy” to płyta, którą ciężko ocenić. Samo brzmienie zespołu na pewno jest intrygujące, całość wypada całkiem spójnie i niewątpliwie jest oryginalna – za ten element byłoby osiem gwiazdek. Kompozycje – w sumie na sześć punktów: trzy dobre, jedna słaba, reszta przeciętna. Średnio wypada siedem gwiazdek – i tyle będzie: jest to dobra płyta, ale jak na razie niestety nic więcej.