Mini-album dotarł do nas jeszcze przed wakacjami. Absynth to polski zespół pochodzący z Tarnowskich Gór. Ich muzyka to połączenie eksperymentów elektronicznych i metalowych. Mamy tu z jednej strony ciężkie i agresywne gitarowe riffy oraz szybką i mocną perkusję, zaś z drugiej słyszymy dźwięki syntezatorów. Jak mniemam to stąd w nazwie grupy wziął się „synth” – zamiast „sinth”. Sporo jest w Sercu... takiej elektronicznej syntetyczności. Słychać tutaj wyraźne inspiracje na przykład muzyką NIN, Roba Zombie, Glacy i Sweet Noise czy radomskiego Carrion.
Na EP’ce znalazły się trzy średniej długości utwory. Na uwagę zasługuje też głos Łukasza Łoskota, który zdecydowanie dodaje charakteru Sercu dzwonu. Miło, że utwory śpiewane są po polsku, chociaż przyznaję, że warstwa tekstowa tychże, a szczególnie otwierającego wydawnictwo utworu „Moja wina” nie rzuciła mnie na kolana. Jakoś nie idą w parze z całkiem dobrym brzmieniem. Ale tego nie przekreślam, ponieważ poczytałem inne liryki Łoskota i są całkiem niezłe, zresztą on sam śpiewał kiedyś w takich formacjach jak Arsenau i Last Haven. W utworze tytułowym pojawia się znany wokalista Kata – Roman Kostrzewski. Wyszło to bardzo fajnie i jest to chyba najlepszy utwór na wydawnictwie. Zaznaczam, że nie z uwagi na fakt pojawienia się Kostrzewskiego, ale „Serce dzwonu” jest bardzo fajnie wyprodukowane, są ładne gitary i perkusja taka, jaką lubię. Zresztą utwór ten znalazł się na redagowanej przez legendarnego redaktora Piotra Kaczkowskiego płycie z serii Minimax.pl vol. 6. Album wieńczy ciekawy „Wędrowiec”, do którego powstał wideoklip – mocno zalatujący pomysłami Briana Warnera, za którym wyjątkowo nie przepadam, czy Korna. Utwór dobry, tekst także, a teledysk w moim odczuciu taki sobie – chociaż to kwestia gustu. Grupie nieźle wychodzą także covery, w Sieci natrafiłem m.in. na „Płonie stodoła” Niemena, w wersji radykalnie innej niż oryginał.
Całość Serca dzwonu jest dość ciekawa, każdy z muzyków pokazał to, na co go stać. W grupie dostrzegam spory potencjał, o czym świadczyć też mogą ich sukcesy sceniczne, wygrane konkursy czy przeglądy – ich dość długą listą zespół śmiało chwali się na stronie. Ciężko określić zespół po jedenastu minutach muzyki i trzech utworach. Chciałbym ich zobaczyć na żywo, bo domyślam się, że panowie mają sporo niespożytej scenicznej energii. Ponadto zapewne ich występ trwa troszkę dłużej niż omawiana płytka. Warto posłuchać, a Absynthowi życzę jak najlepiej, a przede wszystkim pełnowymiarowego albumu.