Z tym zespołem pierwszy raz zetknąłem się w którymś z wydań trójkowej Offensywy, której niestety słucham coraz rzadziej. O ile pamięć mnie nie myli miało to miejsce na początku kwietnia bieżącego roku, a zespół zagrał wtedy całkiem przyjemny koncert. Jednak wtedy, trochę wstyd przyznać szybko o nim zapomniałem, tak jak to bywa w moim przypadku z większością muzyki, której dostarcza mi kołchoźnik, o przepraszam – radio – nawet (niestety) publiczne. Zresztą jak usłyszałem, że jednym z członków tegoż bandu jest Krzysztof Zalewski (tak, tak ten sam, który występował w polskiej kalce pierwszego programu autorstwa Simona Cowella), bardziej zacząłem kręcić nosem. Tak na mnie te programy działają, a gdy na nie patrzę, czuję się trochę jak gdybym nagle zapadał na wszytskie możliwe choroby znane medycynie. Okropne uczucie.
Zresztą nie śledzę twórczości wspomnianego muzyka, ale mam wrażenie, że chce się trochę odciąć od wcześniejszych dokonań, bo w „kredytach” na płycie podpisał siebie pełnym nazwiskiem – Brejdygant-Zalewski.
Minęło parę tygodni i na moim biurku pojawił się egzemplarz debiutanckiej płyty tego projektu zatytułowany... Japoto. Ładny, biały nawet trochę ascetyczny, trójpanelowy digipak, na którym znajduje się jedynie jaskrawozielony „wtyczko-robo-ludek”, czy coś takiego. Otworzyłem, obwąchałem i zacząłem odsłuchiwać. W międzyczasie odkryłem, że płytka została wydana w ubiegłym roku, a ponadto z wnętrza kartonowego opakowania wysypały się na mnie półprzezroczyste pergaminowe karteczki w ilości 8 sztuk. Zawarto na nich tytuły i teksty utworów oraz całą prywatę i podziękowania, czyli to co zazwyczaj mamy dostarczone w tradycyjnej książeczce dołączanej do płyty. Jako estecie i człowiekowi przywiązującemu wagę do takich rzeczy pomysł od razu się spodobał.
Japoto poza Krzysztofem Zalewskim tworzy basista szczecińskiego Pogodno, znany także ze współpracy z Lechem Janerką – Damian Pielka, gitarzysta Tomasz Leś oraz perkusista Michał Mioduszewski. Panowie nagrali osiem bardzo udanych utworów, całość mieści się w niecałych 40 minutach. Słucha się tego bardzo przyjemnie, szczególnie w upalny dzień. Dostajemy doskonałą mieszankę stylów, z jednej strony artyści wykorzystali nowoczesne możliwości techniczne i elektronikę, z drugiej – bardziej klasyczne, elektroakustyczne instrumentarium: gitary, perkusja, instrumenty dęte.
Kompozycje są przemyślane i dobrze zagrane. Słychać, że grupa jest zgrana i pracowała nad tym materiałem wspólnie. Są tutaj momenty łagodne i spokojne, ale nie brak mocnych, frywolnie jazzujących beatów i mocno synkopowych uderzeń perkusji („Euforia”). Frapujący jest już sam początek płyty, którą otwiera kawałek „When”. Moje ulubione momenty to połamany riffami i przekorną elektroniką „It’s time”, przestrzenne, lekko rozleniwione „Slendid evening oraz energetyzujące z fantastycznie zaaranżowanymi wokalami „Something”. Na szczególną uwagę zasługuje końcówka albumu z pulsującą „Euforią”, która od strony muzycznej jest perfekcyjna, a niestety psuje ją wokal i słowa – może zabawne, ale w tym połączeniu jakoś nie mogę tego przełknąć. Sporym zaskoczeniem jest kończące album siedmiominutowe „Me”, które do połowy niczym szczególnym się nie wyróżnia, zaś pod koniec jeszcze bardziej ukazuje stylistyczny mezalians tego wydawnictwa.
Na Japoto pojawia się też sporo gości. W ładniejszej części należy wymienić przede wszystkim „sistarsową” Natalię Przybysz, a w „brzydszej” Tomka Dudę (flet i saksofon barytonowy), Marka Pospieszalskiego z jego saksofonami oraz Zgasa, czyli Kubę Żmijowskiego, najlepszego polskiego beatboxera (dwukrotny tytuł mistrzowski), współpracującego m.in. z L.U.C. Zaskoczył mnie udział, choć niestety skromny bardzo zdolnego polskiego multiinstrumentalisty Piotra Zabrodzkiego (Mista Pita) – organy Hammonda w „Me”.
Japoto to bardzo dobry i bardzo dobrze wyprodukowany materiał, którym zespół postawił sobie dość wysoko poprzeczkę. Oby nie był to tylko jednorazowy wyczyn. Sam jestem ciekawy kolejnego wydawnictwa tego zespołu. A panu Zalewskiemu daję już spokój za ten „wybryk” w telewizorni. W sumie to pewnie nic przyjemnego, gdy większość „człowieków” kojarzy go tylko, jako długowłosego zwycięzcę ów programu. A od Japoto dostałem więcej niż się spodziewałem, a to mnie zawsze ogromnie cieszy.