Sleepmakeswaves to instrumentalny, postrockowy projekt z Sydney, który w swoich poczynaniach stara się przeplatać mocniejsze akcenty z przestrzennymi, delikatnymi motywami. Formacja powstała w 2006 roku i od tamtej pory nieustannie pracuje nad warsztatem muzycznym oraz unikalnym brzmieniem, korzystając z rad i wsparcia rozwijających się na tym samym podwórku zespołów takich jak Laura czy Meniscus. W 2008 roku ukazała się wydana własnym nakładem EP zatytułowana In today already walks tomorrow. Pieczę nad jej internetową promocją i dystrybucją przejęło wydawnictwo Lost Children.
Pierwszy kontakt z płytą to zwykle okładka. Ta jest magiczna. Stworzona techniką gwaszu kompozycja nosi tytuł Fly in Summer i przedstawia lecącą postać na tle nieba i krajobrazu. Nie widać szczegółów, ale odnoszę wrażenie, że są one całkowicie zbyteczne. Co więcej, ich obecność mogłaby zaburzyć harmonię tego obrazu. Całości dopełniają niezwykle ciepłe kolory, budzące wyjątkowo dobre skojarzenia. Kto z nas słuchając tych przestrzennych dźwięków nie chciałby zamknąć oczu i oderwać się od ziemi?
Co rzuca się w oczy po odtworzeniu płyty? Długość tytułów, którą Sleepmakeswaves chyba chcieli nawiązać do fanaberii Red Sparowes. Na krążek składa się 6 kompozycji o łącznej długości nieco ponad 37 minut. Początek jest spokojny i enigmatyczny, ale zwiastuje to co będzie niezwykle istotne w twórczości zespołu z Australii – rytm. Przyjemnie brzmiąca sekcja rytmiczna wprowadza nas w świat Snu Czyniącego Fale. Na początek dostajemy odrobinę delikatnych eksplozji, później całość się uspokaja i dźwięki zaczynają płynąć szerokim strumieniem. Po I will write peace on your wings and you will fly over the world następuje Exits to nowhere. Zdecydowanie mniej w nim gwałtowności, za to na brak nastroju narzekać nie można. Jest też wyśmienitym wprowadzeniem do zdecydowanie najsilniej lśniącej perełki, która znalazła się na tej EP. One day you will teach me to let go of my fears to jeden z tych utworów, na który się czeka i jeden z tych, po których nawet największy gniot nabierze dodatkowego kolorytu. Nie spotkałem wcześniej utworu, podczas słuchania którego tak usilnie cisnęłoby się na usta jedno słowo – nadzieja. Niesamowicie przestrzenne brzmienie, idealnie stopniowane emocje i powoli rozwijająca się w trzewiach żarząca się iskierka. Pięknej całości dopełnia gościnna obecność wiolonczeli. Zatem So that the children will always shout her name nie brzmi źle, chociaż poza poprawnym wykonaniem nie doświadczymy ani wirtuozerii, ani powiewu świeżości. Za to uwagę przykuwa It’s dark, it’s cold, it’s winter równie nieskomplikowany jak poprzednik, jednak podszyty jest szczerymi emocjami. Kiedy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki tego utworu przenoszę się w czasie do okresu radosnego dzieciństwa, kiedy z nosem przylepionym do szyby obserwowałem leniwie spadające z ciemnego, zimowego nieba heksagonalne płatki śniegu. What we cannot speak of must be passed over in silence nie wnosi nic odkrywczego, aczkolwiek ma ciekawe momenty.
Wszystko jest na swoim miejscu: nazwa bez przerw między wyrazami, wielopoziomowa, nieco zagadkowa okładka, przestrzenne brzmienie i groźba zjedzenia własnego ogona przy kolejnych wydawnictwach. Solidne wydawnictwo z magicznymi momentami i duże muzyczne nadzieje na przyszłość. Krążek godny polecenia nie tylko jako ciekawostka z krainy kangurów.