Zastanawiałem się kiedyś co to jest ten stoner rock. Po pewnym namyśle wyszło mi, że jest to współczesna odmiana hard-rocka, tylko uboższa melodycznie, gorzej zagrana, gorzej nagrana, gorzej wyprodukowana, gorzej zaśpiewana i gorzej zaaranżowana. Do tego brzmiąca bardziej archaicznie niż wszystko to co powstało po debiucie Uriah Heep.
Dlatego z założenia wolę słuchać rzeczy starszych. Brzmią bardziej świeżo i naturalnie.
Za nowe Spiritual Beggars pewnie bym się nie wziął, ale znam ich dwie wcześniejsze płyty, które nawet mi się dosyć podobały. Dlatego, jak była okazja to posłuchałem i najnowszej, mimo, że do stoner rocka, jak można przeczytać wyżej, podchodzę ze sporym dystansem.
Nie robiłem sobie wielkich nadziei po "Return to Zero" - siódma płyta zespołu działającego już prawie 20 lat - cudów nie ma się co spodziewać. No i cudów żadnych nie ma. Na szczęście muzyka rockowa nie musi składać się z samych takich zjawisk nadprzyrodzonych, a pięćdziesiąt minut rzetelnego rockowego łojenia też trzeba docenić.
Na początku zapowiadało się, że będzie bardzo stylowo, jak na stoner rock przystało, czyli monotonnie - muzyka sprzed czterdziestu lat, albo i więcej - Atomic Rooster, Crazy World of Arthur Brown, bo hammondy jak Crane'a, a wokal jak Browna, tyle, ze muzycznie to nie ta klasa. Na szczęście mniej więcej w połowie "The Chaos of Rebirth" coś się zaczęło zmieniać, a muzyka zaczęła przenosić się na nieco inne tory - metalem zapachniało, takim klasycznym, letko traszującym. Jak dalsza część płyty pokazała Spirytusowe Żebraki nie odwaliły "sztuki" na jedno kopyto, stosując całkiem atrakcyjnym płodozmian. Oczywiście, że dominują „mięsiste” sabbatowskie riffy, masywne hammondy, ale gwoli urozmaicenia zawartości nie jest to jedyny słuszny schemat panujący na tym albumie – ciekawie wypada lekko psychodeliczna ballada „Spirit of The Wind”, okraszone dobrymi riffami „Coming Home” i „Concrete Horizon” pachną trochę NWOHM, a ten drugi to i też trochę Whitesnake. Lekko bluesowy „Believe in Me” jeszcze bardziej przypomina dokonania Białego Węża. Pokuszono sie nawet o coś w rodzaju rockowego hita - "We Are Free" ma chwytliwy refren, taki nawet do śpiewania z publicznością. Za to "The Road Less Travelled" to już zupełnie nie wiem, o co tu chodzi. - jeśli było to robione dla jaj - to wyszedł świetny pastisz metalowej ballady, a jeśli nie... dobra, niech będzie, że zrobili to dla śmichu.
W porównaniu z innymi płytami Szwedów, które już wcześniej poznałem, "Return to Zero" jest od nich bardziej różnorodna, co na pewno jest dużą zaletą. Brakuje jej jednak trochę do rasowych hard-rockowych klasyków – przede wszystkim ta archaiczna stylizacja na wczesne lata 70-te. Starzy mistrzowie już tak nie grają, bo to przeżytek. Starają się znaleźć pewien kompromis między swoim klasycznym stylem, a obecnymi czasami. A nawet jeżeli, jak Uriah Heep na poprzedniej płycie, ewidentnie nawiązują do swoich dawnych dokonań, to nie starają się na siłę postarzać brzmienia. Spiritual Beggars, jak bardzo wiele podobnych kapel, bardzo wiele wysiłku poświęca odtworzeniu tamtego soundu, a na samą muzykę jakby już siły i ochoty brakowało. Tyle tylko, że Beggarsi pod tym względem i tak wypadają całkiem nieźle, w przeciwieństwie do wielu kapel z tej ligi. Jednak na "Return to Zero" nie znajdziemy takiego prawdziwego hard-rockowego hita, jak "Steal Your Heart Away" Whitesnake, "Big Dogs Gonna Howl" Nazareth, albo "Nail in The Head" Uriah Heep (a specjalnie podaję przykłady z ostatnich płyt kapel 30-40 letnich, że jednak stary człowiek a może). Chociaż do czego by się nie przyczepić, to „Return to Zero” Szwedom wyszło - coraz więcej w tej muzyce prawdziwego hard-rocka, a coraz mniej współczesnej stylizacji i naprawdę jest tu na czym ucho zawiesić.
Siedem gwiazdek się należy, bo to fajna płyta.